Papaśku, misiu! - wykrzyknęła mi do ucha piskliwym głosem, następnie cmoknęła mnie w policzek i zniknęła za drzwiami.
Prędko wytarłem rękawem bluzy jej ślinę, puder, szminkę i co tam jeszcze miała na twarzy z mojego policzka.
Ohyda.
Wszedłem na chodnik i szybkim krokiem zmierzałem do domu. Dzieliłem go z moim upośledzonymi przyjaciółmi, który byli dla mnie jak bracia. Mimo że potrafiliśmy razem nabałaganić gorzej niż tornado (nie zgadniecie, kto musi ostatecznie posprzątać ten syf), jakoś ze sobą wytrzymujemy. W sumie nigdy nie zamieniłbym ich towarzystwa na kogoś innego.
Wychodziłem właśnie od mojej niby dziewczyny, z którą jestem z przymusu od dwóch miesięcy. Ma na imię Jessica (samo to imię wywołuje u mnie dreszcze) i mówiąc szczerze, jest typem "wiecznie wymalowanej po brzegi" kobietą. Ma blond włosy, okrągłą twarz, na której zawsze widnieje tysiące kosmetyków, piersi wypchane po brzegi sylikonem, tak samo tyłek, nogi oraz twarz. Nosi ubrania o dwa rozmiary za małe i okropnie wycięte z każdej strony. Co zrobić, taka moda.
Czy mi się to podobało? Na samym początku jeszcze jakoś tak, ale teraz? Nie mogłem na nią patrzeć. Kiedyś potrafiłem koszulkę nosić kilka dni, a teraz jak przyjdzie Jess, przytuli mnie i już mam jej odbicie lustrzane na materiale, więc nie wypada w czymś takim przyjść drugi raz.
Jessica należała do drużyny cheerleaderek i była panią kapitan. Mój trener i trenerka Jess, zawarli jakiś układ, że lepiej będzie się im pracowało, jeżeli kapitanowie się połączą. Nie miałem nic do gadania, bo inaczej wywaliliby mnie z drużyny. Cholernie się wkurwiłem i chciałem coś zrobić, ale wyszło na to, że chcąc nie chcąc, ona przybiegła do mnie z pytanie o związek. Jak na złość w tamtym momencie z tyłu za mną był trener i zniecierpliwiony czekał na moją odpowiedź. Nie miałem innego wyboru.
Kilka dni mnie pociągała, a potem próbowałem ją unikać. Miałem jej serdecznie dość. Nasi trenerzy plotkują o nas, że niby wciąż do siebie czujemy miętę. Nie wiem jak Jess, ale ja nie czuję nic prócz zwiędłych i zeschłych liści.
Siatkówka to całe moje życie. Nie wiem, co bym ze sobą zrobił, gdyby mnie wyrzucono, dlatego ratowałem swój pieprzony tyłek tym bezużytecznym związkiem. Mówili, że trenerom będzie się lepiej współpracowało. Jaka ściema. Siedzieli w kantorku i zapewne pieprzyli się nawzajem, a nasza drużyna musiała na tej samej hali być z cheerleaderkami, które właściwie tylko siedziały na ławkach, albo próbowały zwrócić naszą uwagę.
Nim się obejrzałem, doszedłem do domu. Wszedłem leniwie po schodach i kątem oka spojrzałem na nasz ogród. Właściwie mój. Temu miejscu, co kiedyś tryskało soczystą zielenią, nie dało się przywrócić tamtego koloru. Wszystko uschło, wszystko zwiędło. Tylko deszcz przytrzymywał przy życiu nieliczne rośliny. Zrezygnowany wszedłem do domu. Zdjąłem buty i powiesiłem bluzę na wieszak. Z salonu słyszałem śmiechy moich przyjaciół. Pokierowałem się w tamtym kierunku i zauważyłem, że oboje grają w grę na PS4, a co najważniejsze zamówili pizze! Usiadłem na podłodze przy małym stoliku i sięgnąłem po kawałek tego wspaniałego dania.
Aleksander to jeden z moich przyjaciół. Miał szare włosy i czarne oczy jak sowa. W sumie to do niego podobne, bo on wręcz kochał sowy. Włosy zawsze miał postawione do góry, co czasami komicznie wyglądało. Drugi pojebus to Patrycjusz. Gdy ktoś pyta się o jego imię, zawsze mówi to z taką dumą, jak prawdziwy szlachcic. Problem w tym, że zamiast dysponować dużą ilością pieniędzy, jak to mieli w zwyczaju jego poprzednicy w średniowieczu, jego konto świeciło pustkami. Z wyglądu był brunetem o niebieskich oczach. Natomiast jego ulubionym zwierzęciem był pingwin, moim kot, a Aleksandra to już wiadomo.
Właśnie z tą dwójką przydupasów dzieliłem dom.
Otworzyłem drzwiczki ukryte pod blatem stolika i stamtąd wyciągnąłem wino i wysoki kielich. Postawiłem go na stole i nalałem krwistoczerwonej cieczy do szklanego naczynia. Dopiero teraz zauważyłem, że chłopaki spoglądali na mnie ze zmartwieniem.
- Nie przesadzasz? - warknął Alek. Wolałem mówić do niego w zdrobnieniu Alek niż Olek. Wydawało mi się, że jakoś lepiej to do niego pasuje. - Może byś chociaż raz nam nalał?
- Nie zasłużyłeś, gnido - uśmiechnąłem się złośliwie i patrząc na niego, wziąłem łyk wina. - Dobrze wiesz, że jestem umordowany przed ciągłym uciekaniem przed Jessicą.
- Dziwię się, że ty jeszcze jej przypadkiem nie zabiłeś - podkreślił słowo "przypadkiem" i dalej wpatrywał się w ekran telewizora.
- Nawet gdybyś ją rzucił, trener nie może cię wywalić z drużyny! - wybuchł nagle Patrycjusz. Jego to chyba rodzice nie kochali temu dali mu to imię. Chyba pomylili epoki, w których nadaje się imiona. - To niezgodne z przepisami i regulaminem.
- Tylko że on tu ustala zasady, nie ja - westchnąłem i potargałem z nudy swoje włosy.
- No, Patrycjusz, na co czekasz? Zwołaj jakieś obrady i ustanawiaj nowe prawo - zażartował Alek, przez co oberwał poduszką w głowę.
- Jeszcze raz, a obiecuję, że wykastruję twoje pluszowe sowy - wyszczerzył się jak psychopata i zaśmiał szyderczo.
- Żeby przypadkiem twoje pingwiny nie poleciały na Antarktydę - odpalił i oboje zaczęli mierzyć się spojrzeniami.
- Zastanawiam się, jak chcesz wykastrować sowę, a jak pingwiny mają dolecieć na Antarktydę, skoro to nieloty... - rozmyślałem tę sprawę na głos, a oni zaczęli się śmiać jak niedorozwoje.
- Zmieniając temat... - Aleksander wyłączył grę, a Patrycjusz się wkurwił, bo prawie wskoczył na kolejny level. - Jesteś kapitanem! Nie znajdzie nigdzie tak utalentowanego siatkarza, jak ty, bro! - powiedział to bardzo szczerze, ale coś mnie tknęło.
- Bro? - zapytałem niepewnie, bo coś za bardzo zaczął słodzić na mój temat. - Co zrobiłeś?
- Jak możesz, bro! - oburzył się natychmiastowo. - Ja się po prostu martwię! - obrócił głowę w przeciwną stronę.
Spojrzałem wyczekująco na Patrycjusza. Przez chwilę unikał mojego wzroku, aż w końcu nie mógł wytrzymać napiętej atmosfery i wypalił:
- Zbił twój ulubiony kubek, który dostałeś na święta!
Nigdy nie umiał kłamać, a miało to swoje plusy.
- Ty rudy pingwinie! - Alek zgromadził go spojrzeniem.
- Morda w ziemię i kiełkuj! - warknąłem do Alka. - Bro, nie da się go posklejać? - ostatkami nadziei zapytałem Patrycjusza.
- Rozbił się na pył... - spuścił głowę, a ja zamknąłem oczy.
- Przebaczam - rzuciłem do Alka, a on niemal upadł na ziemię i chciał składać mi pokłony, jak wierny samarytanin. - Zbieram się - bąknąłem i odłożyłem alkohol oraz szklane na czynie na miejsce.
Udałem się do swojego pokoju. Zebrałem potrzebne rzeczy i poszedłem pod prysznic. Gdy już miałem rzucić się po orzeźwiającej kąpieli do łóżka, zadzwonił mój telefon.
Nie spodziewałem się takiej wiadomości.
Prędko wytarłem rękawem bluzy jej ślinę, puder, szminkę i co tam jeszcze miała na twarzy z mojego policzka.
Ohyda.
Wszedłem na chodnik i szybkim krokiem zmierzałem do domu. Dzieliłem go z moim upośledzonymi przyjaciółmi, który byli dla mnie jak bracia. Mimo że potrafiliśmy razem nabałaganić gorzej niż tornado (nie zgadniecie, kto musi ostatecznie posprzątać ten syf), jakoś ze sobą wytrzymujemy. W sumie nigdy nie zamieniłbym ich towarzystwa na kogoś innego.
Wychodziłem właśnie od mojej niby dziewczyny, z którą jestem z przymusu od dwóch miesięcy. Ma na imię Jessica (samo to imię wywołuje u mnie dreszcze) i mówiąc szczerze, jest typem "wiecznie wymalowanej po brzegi" kobietą. Ma blond włosy, okrągłą twarz, na której zawsze widnieje tysiące kosmetyków, piersi wypchane po brzegi sylikonem, tak samo tyłek, nogi oraz twarz. Nosi ubrania o dwa rozmiary za małe i okropnie wycięte z każdej strony. Co zrobić, taka moda.
Czy mi się to podobało? Na samym początku jeszcze jakoś tak, ale teraz? Nie mogłem na nią patrzeć. Kiedyś potrafiłem koszulkę nosić kilka dni, a teraz jak przyjdzie Jess, przytuli mnie i już mam jej odbicie lustrzane na materiale, więc nie wypada w czymś takim przyjść drugi raz.
Jessica należała do drużyny cheerleaderek i była panią kapitan. Mój trener i trenerka Jess, zawarli jakiś układ, że lepiej będzie się im pracowało, jeżeli kapitanowie się połączą. Nie miałem nic do gadania, bo inaczej wywaliliby mnie z drużyny. Cholernie się wkurwiłem i chciałem coś zrobić, ale wyszło na to, że chcąc nie chcąc, ona przybiegła do mnie z pytanie o związek. Jak na złość w tamtym momencie z tyłu za mną był trener i zniecierpliwiony czekał na moją odpowiedź. Nie miałem innego wyboru.
Kilka dni mnie pociągała, a potem próbowałem ją unikać. Miałem jej serdecznie dość. Nasi trenerzy plotkują o nas, że niby wciąż do siebie czujemy miętę. Nie wiem jak Jess, ale ja nie czuję nic prócz zwiędłych i zeschłych liści.
Siatkówka to całe moje życie. Nie wiem, co bym ze sobą zrobił, gdyby mnie wyrzucono, dlatego ratowałem swój pieprzony tyłek tym bezużytecznym związkiem. Mówili, że trenerom będzie się lepiej współpracowało. Jaka ściema. Siedzieli w kantorku i zapewne pieprzyli się nawzajem, a nasza drużyna musiała na tej samej hali być z cheerleaderkami, które właściwie tylko siedziały na ławkach, albo próbowały zwrócić naszą uwagę.
Nim się obejrzałem, doszedłem do domu. Wszedłem leniwie po schodach i kątem oka spojrzałem na nasz ogród. Właściwie mój. Temu miejscu, co kiedyś tryskało soczystą zielenią, nie dało się przywrócić tamtego koloru. Wszystko uschło, wszystko zwiędło. Tylko deszcz przytrzymywał przy życiu nieliczne rośliny. Zrezygnowany wszedłem do domu. Zdjąłem buty i powiesiłem bluzę na wieszak. Z salonu słyszałem śmiechy moich przyjaciół. Pokierowałem się w tamtym kierunku i zauważyłem, że oboje grają w grę na PS4, a co najważniejsze zamówili pizze! Usiadłem na podłodze przy małym stoliku i sięgnąłem po kawałek tego wspaniałego dania.
Aleksander to jeden z moich przyjaciół. Miał szare włosy i czarne oczy jak sowa. W sumie to do niego podobne, bo on wręcz kochał sowy. Włosy zawsze miał postawione do góry, co czasami komicznie wyglądało. Drugi pojebus to Patrycjusz. Gdy ktoś pyta się o jego imię, zawsze mówi to z taką dumą, jak prawdziwy szlachcic. Problem w tym, że zamiast dysponować dużą ilością pieniędzy, jak to mieli w zwyczaju jego poprzednicy w średniowieczu, jego konto świeciło pustkami. Z wyglądu był brunetem o niebieskich oczach. Natomiast jego ulubionym zwierzęciem był pingwin, moim kot, a Aleksandra to już wiadomo.
Właśnie z tą dwójką przydupasów dzieliłem dom.
Otworzyłem drzwiczki ukryte pod blatem stolika i stamtąd wyciągnąłem wino i wysoki kielich. Postawiłem go na stole i nalałem krwistoczerwonej cieczy do szklanego naczynia. Dopiero teraz zauważyłem, że chłopaki spoglądali na mnie ze zmartwieniem.
- Nie przesadzasz? - warknął Alek. Wolałem mówić do niego w zdrobnieniu Alek niż Olek. Wydawało mi się, że jakoś lepiej to do niego pasuje. - Może byś chociaż raz nam nalał?
- Nie zasłużyłeś, gnido - uśmiechnąłem się złośliwie i patrząc na niego, wziąłem łyk wina. - Dobrze wiesz, że jestem umordowany przed ciągłym uciekaniem przed Jessicą.
- Dziwię się, że ty jeszcze jej przypadkiem nie zabiłeś - podkreślił słowo "przypadkiem" i dalej wpatrywał się w ekran telewizora.
- Nawet gdybyś ją rzucił, trener nie może cię wywalić z drużyny! - wybuchł nagle Patrycjusz. Jego to chyba rodzice nie kochali temu dali mu to imię. Chyba pomylili epoki, w których nadaje się imiona. - To niezgodne z przepisami i regulaminem.
- Tylko że on tu ustala zasady, nie ja - westchnąłem i potargałem z nudy swoje włosy.
- No, Patrycjusz, na co czekasz? Zwołaj jakieś obrady i ustanawiaj nowe prawo - zażartował Alek, przez co oberwał poduszką w głowę.
- Jeszcze raz, a obiecuję, że wykastruję twoje pluszowe sowy - wyszczerzył się jak psychopata i zaśmiał szyderczo.
- Żeby przypadkiem twoje pingwiny nie poleciały na Antarktydę - odpalił i oboje zaczęli mierzyć się spojrzeniami.
- Zastanawiam się, jak chcesz wykastrować sowę, a jak pingwiny mają dolecieć na Antarktydę, skoro to nieloty... - rozmyślałem tę sprawę na głos, a oni zaczęli się śmiać jak niedorozwoje.
- Zmieniając temat... - Aleksander wyłączył grę, a Patrycjusz się wkurwił, bo prawie wskoczył na kolejny level. - Jesteś kapitanem! Nie znajdzie nigdzie tak utalentowanego siatkarza, jak ty, bro! - powiedział to bardzo szczerze, ale coś mnie tknęło.
- Bro? - zapytałem niepewnie, bo coś za bardzo zaczął słodzić na mój temat. - Co zrobiłeś?
- Jak możesz, bro! - oburzył się natychmiastowo. - Ja się po prostu martwię! - obrócił głowę w przeciwną stronę.
Spojrzałem wyczekująco na Patrycjusza. Przez chwilę unikał mojego wzroku, aż w końcu nie mógł wytrzymać napiętej atmosfery i wypalił:
- Zbił twój ulubiony kubek, który dostałeś na święta!
Nigdy nie umiał kłamać, a miało to swoje plusy.
- Ty rudy pingwinie! - Alek zgromadził go spojrzeniem.
- Morda w ziemię i kiełkuj! - warknąłem do Alka. - Bro, nie da się go posklejać? - ostatkami nadziei zapytałem Patrycjusza.
- Rozbił się na pył... - spuścił głowę, a ja zamknąłem oczy.
- Przebaczam - rzuciłem do Alka, a on niemal upadł na ziemię i chciał składać mi pokłony, jak wierny samarytanin. - Zbieram się - bąknąłem i odłożyłem alkohol oraz szklane na czynie na miejsce.
Udałem się do swojego pokoju. Zebrałem potrzebne rzeczy i poszedłem pod prysznic. Gdy już miałem rzucić się po orzeźwiającej kąpieli do łóżka, zadzwonił mój telefon.
Nie spodziewałem się takiej wiadomości.
Komentarze
Prześlij komentarz