Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 31 - Nostalgia

         Pieprzone pikanie komputerka za mną było mniej irytujące niż twarz sadysty tuż nade mną. Miałem ochotę splunąć na twarz temu bydlakowi, ale powstrzymywało mnie sumienie oraz wpatrzone w każdy mój ruch babcie, które leżały po mojej prawej i lewej stronie. Zachowywałem się kulturalnie względem każdej napotkanej tu osoby, ale tylko do jednej zwracałem się ze szczerą nienawiścią, pogardą i najmilszą ochotą pierdolnięcia mu w jego pusty łeb.
         Do lekarza głównego, Krawczyka.
         Śmieszne, kto mu nadał ten tytuł? Ktoś sprawdzał może jego metryczki i inne dokumenty ze służby lekarskiej? Czy wiedzą, że ten nic nie warty człowiek tylko wyzyskuje pieniądze? Posłałem mu jednej z pogardliwych uśmiechów, a on uśmiechnął się od ucha do ucha, budząc we mnie lekką obawę, że zaraz potnie mnie tą swoją plakietką "lekarza głównego". Pewnie gdyby mógł - nie wahałby się.
         Spisał coś na kartkę i podszedł do babci obok. Okropny był fakt, że obchód był trzy razy dziennie, a to, że starsze panie potrzebowały intensywnej opieki, szanowny, zgorzały dupek pan per Krawczyk zaglądał tu częściej.
         Za każdym nie dałem po sobie poznać, że to mnie w jakiś sposób porusza albo zdezorientuje. Jednak tłoczące się wspomnienia w mojej głowie były nie do zniesienia. Wyłapując kolejne szczegóły, coraz bardziej odległe czasy stawały się realne.
         Przerażająco realne.
         Ta sama pielęgniarka, co zmieniała codziennie mamie kroplówkę, dzisiaj nie postarzała się nawet o rok, a jej włosy dalej przypominały falowane chipsy. Krzesło przy drzwiach miało tę samą plamę na oparciu, a szafka nocna przy łóżku nie miała jednego zawiasu na drzwiczki.
         Nie od razu zdałem sobie sprawę, że leżę na sali, gdzie kiedyś leżała moja matka. Gdyby nie babcia, która zadzwoniła po pielęgniarkę do pokoju o tym numerze, dalej żyłbym w świadomości, że to tylko kolejna biała, nudna, szpitalna sala.
         Błądziłem wzorkiem po suficie i mdliło mnie od takiej ilości białego koloru. Telefonu nie miałem, aby zająć się czymkolwiek, albo żeby chociaż zadzwonić do któregoś z chłopaków czy Dominiki, że nadal żyje. Całym sercem współczułem tym babciom, które święcie wierzyły, że ten lekarz im pomoże. Że da radę ich uzdrowić.
         Prychnąłem głośno bez zastanowienia, przez co obudziłem babcię po lewej stronie. Spojrzała na mnie mglącym wzrokiem, a po chwili jakby nigdy nic znowu zasnęła. Odetchnąłem z ulgą i wypuściłem powoli powietrze z ust.
         Wtem drzwi do sali otworzyły się z hukiem i obiły się od ściany. Wszystkie staruszki jak na alarm się obudziły i wyglądały, jakby właśnie zaczęła się trzecia wojna światowa. Jedna z babć chwyciła błyskawicznie przycisk, aby zawiadomić pielęgniarkę o nagłym zdarzeniu, ale powstrzymał ją widok trzech szczęśliwych... idiotów?
         Olek rzucił się na mnie jak jakiś bramkarz, Patrycjusz zastosował tę samą taktykę i po chwili leżał już na nim, ale wylądował niezbyt stabilnie, przez co w jednej chwili leżał na plecach Olka, a w drugiej już na podłodze. Dominika zaś w szoku stała w progu drzwi i trzymała w ręku jakieś pudełko.
         Następnie wpadły trzy pielęgniarki i zapytały się wprost, która z pań znowu spadła z łóżka. Patrycjusz wyciągnął rękę do góry, powodując u mnie nagły przypływ śmiechu.
         Dominika wyjaśniła zwięźle pigułom, co zaszło, a po chwili w sali nastąpił spokój. Olek ześlizgnął się ze mnie i usiadł na podłodze, Patrycjusz jakby nic dalej leżał na podłodze, a Dominika chwyciła pod rękę krzesło z plamą na oparciu i ustawiła je koło łóżka. Otworzyła pudełko, a moim oczom ukazało się piękne babeczki. I dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie pamiętałem, kiedy ostatni raz jadłem, ani tego, jak znalazłem się w tym miejscu.
         - Długo byłem nieprzytomny? - spytałem.
         - Byłeś w śpiączce - Olek oparł łokcie o kolana i oparł brodę o dłoń.
         Zmarszczyłem brwi, aby przypomnieć sobie cokolwiek, ale w głowie utkwił mi jedynie obraz, że zrobiło mi się okropnie słabo, a atak zwalił mnie z nóg.
         - Czyli... długo spałem? Wyglądacie tak samo, więc chyba nie obudziłem się dwadzieścia lat później - zażartowałem, ale nikt nie podchwycił tego suchara, prócz babci, która zareagowała na to chrapnięciem.
         - Parę godzin - odezwała się Dominika i powoli podsunęła mi pudełko do rąk.
         Wszyscy wyglądali na okropnie zmartwionych i żal było mi patrzeć na ich miny. Odebrałem pudełko i zacząłem jeść babeczki, które swoją drogą były cudne.
         - Jest źle?
         Nie miałem zamiaru rozmawiać o pogodzie, gdy wiedziałem, że nie stosowałem się do poleceń lekarza. Że nie brałem jakiś cholernych tabletek i że tylko pogarszałem sprawę.
         - W chuj źle - Aleksander zakrył twarz dłońmi. - Chyba nie musimy ci tłumaczyć, że spierdoliłeś sprawę z leczeniem?
         Kiwnąłem głową twierdząco i chwyciłem za kolejne ciastko. Cisza była frustrująca. Nie chciałem słuchać pieprzenia o tym, że niedługo umrę albo coś z tych rzeczy. Sęk w tym, że może nawet mógłbym się namówić na leczenie, ale za nic u obecnego szmaciarza lekarza per Krawczyka.
         - Nie wiem, co mam wam powiedzieć... jest mi jedynie przykro, że musieliście oglądać mnie w czasie trwania ataków, bo zapewne nie jest to miłe jak na ziemię runie dwumetrowa wieża - zrobiłem przerwę w monologu, aby zjeść kolejną babeczkę. - Ale wiem już, że to po prostu dziedziczne.
         - Czyli to nie przez stres? - Dominika wydawała się być zagubiona, a ręce trzęsły się jej niemiłosiernie.
         Wyglądała o wiele gorzej niż wtedy, gdy byliśmy w domku noclegowym. Sprawiała wrażenie rozbitej, że aż miałem ochotę ją przytulić.
         - Ostatnie wydarzenia może były całkiem stresujące, ale nie na takim poziomie, żebym nie mógł tego przezwyciężyć. Rozstanie z Jess czy wywalenie z kadry po prostu było bolesne - wzruszyłem ramionami i wepchnąłem do buzi już którąś babeczkę.
         - Odziedziczyłeś to po kim? - Olek skrzyżował ręce na piersi. - I czemu dowiaduję się dopiero o tym teraz, co?
         - Bo zawsze wydawało mi się, że ataki mojej mamy były spowodowane agresją ojca. - Olek posłał mi jedno z tych współczujących spojrzeń, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej. - A teraz ja leżę na tej samej sali, co kiedyś leżała moja matka z tymi samymi objawami pod nadzorem tego samego lekarza. Ironia losu, co? - uśmiechnąłem się ironicznie, a w głębi duszy krajało mi się serce od tych nostalgicznych wspomnień.
         - To nie jest ironia. Może przestroga, żebyś ruszył swoją zardzewiałą dupę na leczenie? Żebyś choć raz zadbał o siebie, jak powinien? - spojrzałem w kierunku głosu i musiałem się wychylić z łóżka, żeby zobaczyć pajacowatą twarz Patrycjusza. - Wszyscy jesteśmy załamani twoim stanem, nie widzisz? Od paru tygodni czujemy się źle z tym, że to my jesteśmy tymi, którzy przyczynili się do tak szybkiego rozwoju twojej choroby. A ty mówisz o jakieś ironii?
         - Ja bym mu polał - Aleksander wyprostował nogę i kopnął lekko bruneta. - Chociaż to do ciebie nie podobne, że mówisz z sensem.
         - Aha, czyli zwykle pierdole od rzeczy? - Patrycjusz powrócił do siadu w błyskawicznym tempie, przez co zarył głową w łóżko. - Kurwa mać! Na czym ty leżysz?! Czuję, jakbym dostał wstrząs!
         - Twój wstrząs dupą chyba trząsł - Aleksander kopnął go po raz drugi, a ja zastanawiałem się nad rymem, który po przemyśleniu dalej pozostawał bezsensu.
         Patrycjusz jak pająk przeszedł pod łóżkiem i oboje zaczęli się wygłupiać i przedrzeźniać. Dominika zrezygnowana położyła rękę na czole i pokręciła głową. W momencie kiedy chłopacy rozgrywali niepoważną walkę, przysunąłem się bliżej brunetki i oddałem jej puste pudełko. Wpierdzieliłem dobre dwadzieścia babeczek, ale mimo to zjadłbym może jeszcze jedną. Uśmiechnąłem się do niej życzliwie, a potem rozłożyłem ręce, aby móc ją przytulić i jakoś pocieszyć. Martwił mnie jej stan, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem ją taką totalnie załamaną.
         O dziwo brunetką bez wahania mocno wtuliła się we mnie, przez co zabrakło mi przez chwilę tchu. Odwzajemniłem uścisk, a po chwili szepnąłem jej do ucha kluczowe słowa:
         - Pomóż mi się stąd wydostać.
         A następnie opowiedziałem jej plan ucieczki. 






Czytaj dalej>>

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 9 - Sekta pluszowych sów

     Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce.      Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu.      Że co?      Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka.      Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?!      Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające.      Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami.      - Kto porwał moich przyjaciół?...

Rozdział 7 - Czerwony rumak

     Siedziałam w domu już którąś godzinę. Nie miałam co robić. Wyszłam z mojego pokoju, który nawiasem mówiąc, chciałam przemalować na inny kolor. Różowy powoli doprowadzał mnie do szału. Następnie ruszyłam korytarzem. Wielkość domu mnie przerażała. Nie sądziłam, że w tak wielkim budynku mieszkają zaledwie trzy osoby! Aktualnie już cztery. Tu mogłoby się pomieścić o wiele więcej ludzi. Ciekawe, czy dostają oferty o organizowanie wesel, domówek, poprawin, chrztów...      Były tutaj jasne oraz kręcone schody na pierwsze piętro, trzy drzwi do pokoju chłopaków, dwa pokoje zostały zamknięte na klucz, łazienka, od niedawna i mój pokój oraz drugie schody prowadzące na górę. Nie chciałam naruszać ich prywatności, więc udałam się po schodach do góry. Wszędzie wszystko było cholernie duże, a ja wydawałam się zagubiona w tym domu. I tak było. U góry znajdowały się dwa pojemne strychy, suszarnia, pralnia, gdzie zapełnione były do pełna aż trzy kosze, łazienka, cztery...

Rozdział 20 - Kapitan czy już nie?

          C.d.                     Po przeprowadzeniu testu "Czy sowy ludzkie też potrafią latać?" wsiedliśmy w trójkę do samochodu i ruszyliśmy na salę bankietową. Najprościej rzecz ujmując, test polegał na tym, że Patrycjusz chwycił za jedną nogę, a ja za drugą i oboje ściągnęliśmy Olka ze schodów na dworze. Oczywiście szarowłosy nie był zadowolony z tego obrotu sprawy, bo najbardziej na tym ucierpiał. Zdałam sobie sprawę, że akurat ze schodów na dworze nie chciałabym spaść, bo obawiałam się, że moja kość ogonowa by tego nie przeżyła.          Reakcja szarowłosego była do przewidzenia. Aleksander leżał obrażony na brzuchu na tylnym siedzeniu. W aucie słychać było jedynie cicho grają muzykę w radiu i wyzwiska skierowanych naszym kierunku ze strony Olka.          - Ej, bro - zaczął pewnie Patrycjusz, który prowadził niemal perfekcyjnie jak instruktor. - A ty i...