Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 30 - Babeczki i rycerz

         Zamknięcie mnie w samochodzie nie oznaczało, że nie usłyszę, co się działo na zewnątrz. Wręcz przeciwnie. Aleksander z zaciśniętymi pięściami krzyczał coraz bardziej nakręcony. Bałam się, że w jednej chwili pokona dystans między nim, a Edwardem i dojdzie do bójki. Ale sprzeczka poszła w totalnie innym kierunku, ujawniając tajemnice Eda. Z jednej strony byłam zła, że Olek pod wpływem emocji wypaplał coś tak ważnego, a z drugiej strony w końcu się dowiedziałam, o co chodzi z tym całym ogrodem za domem. 
         Chociaż nie do końca.
         Gdy Ed otworzył drzwi, wszystko diametralnie się zmieniło. Chłopcy od razu wzięli mnie w objęcia, a ja w tamtym momencie chciałam jedynie pocieszyć Edwarda i dowiedzieć się całej reszty. W końcu to on zaproponował, że chce mi pokazać ogród. Mimo że podzielałam radość Aleksandra i Patrycjusza, nie odczuwałam jej. Jak mogłam się cieszyć, gdy metr od nas stał jeden z naszych w totalnej załamce?
         Akcja znów zmieniła bieg, gdy usłyszeliśmy pierw głośny trzask, a potem kolejny głuchy huk. Stojąc tyłem, nie widziałam, co się wydarzyło. Wyrwałam się z objęć obu chłopaków, co swoją drogą było trudne, bo po usłyszeniu trzasku każdy znieruchomiał. I to, co zobaczyłam, totalnie mnie zamurowało.
         Edward, który jeszcze parę minut temu rozmawiał ze mną w samochodzie i opowiadał banalne kawały, leżał w bezruchu na ziemi, a z jego prawej skroni lała się krew. Spojrzałam na lusterko samochodowe, które miało spore wgniecenie, a na nim była czerwona ciecz. Wstrzymałam powietrze, a potem wydarzenia rozegrały się w przyśpieszonym tempie. Podbiegłam do Edwarda, sprawdziłam puls i oddech, Patrycjusz drżącymi rękoma dzwonił po karetkę, a Olek pobiegł po bandaże i szmatki, by zatamować krwawienie. Cała się trzęsłam i co kilka sekund sprawdzałam, czy puls dalej był wyczuwalny. Ułożenie Eda w pozycji bezpiecznej było nie lada problemem, ale w trójkę daliśmy radę. Zatrzymałam krwawienie ze skroni i gładząc go po lekko ciepłym policzku, nadsłuchiwałam coraz głośniejszego wycia syreny karetki. Nie powstrzymywałam łez, przez co trzęsłam się jeszcze bardziej.
         Nie wiedząc kiedy, Olek wziął mnie pod ramiona, nakazując mi wstać. Wyprana totalnie z emocji i wtulona w chłopaków, obserwowałam, jak ratownicy kładą Edwarda na nosze i wnoszą do karetki. Krzyki ratowników budziły we mnie negatywne emocje.
         - To kolejny atak? - mówił jeden z nich. - Przecież dostał leki.
         - Zapewne nawet nie brał tego gówna. Jest gorzej niż sądziliśmy. Ostatnio był przytomny przy ataku.
         - Przytomny? Zawsze mdlał. To jest silniejsze od niego. Zobacz na niego. Myślisz, że taki twardziel, by zemdlał ot, tak bo boli go główka?
         Trzasły drzwi od karetki i po chwili tylko nasza trójka stała na dworze.
         Ed dostał ataku. Znowu. To silniejsze od niego. Było gorzej niż poprzednio.
         Co się z nim do cholery działo?

* * *

         Przyjechaliśmy razem autem Aleksandra do szpitala po kilku minutach po odjeździe karetki. Szpital miał w sobie od zawsze ten charakterystyczny zapach, przez co robiło mi się niedobrze. Chyba nikt w szpitalu nie czuje się komfortowo na sam widok rażącej bieli i zapachu środków odkażających.
         Patrycjusz podszedł do recepcji, aby zdobyć informację, na jakiej sali leżał Ed. Starsza blondynka podała mu kartkę, na której zapisała numer pokoju. Szpital był istnym labiryntem, więc znalezienie czarnowłosego okazało się trudniejsze niż przypuszczaliśmy. Pytaliśmy przypadkowych ludzi, ale oni tak samo jak my nie wiedzieli, gdzie to może być. W końcu miła pielęgniarka (co nie ukrywajmy, było rzadkim zjawiskiem) zaprowadziła nas aż pod same drzwi.
         - Dziękujemy - powiedział Patrycjusz, zgniótł kartkę i włożył do kieszeni bluzy. - Możemy tam wejść?
         - Cóż... niezbyt - zrobiła kwaśną minę i spojrzała przez szklaną szybę na Edwarda, który leżał w bezruchu z zamkniętymi oczami. - Pacjent jest aktualnie w śpiączce.
         Ta wiadomość pozbawiła mnie mowy. Korytarz wypełniło milczenie naszej czwórki.
         - Ale... jak to możliwe? - Olek ledwo wychrypiał te cztery słowa.
         - Z tego, co mi powiedziano jego ataki są o wiele groźniejsze niż przypuszczaliśmy. Poza tym w krwi nie ma śladu po lekach, które mu zapisaliśmy, więc pewnie siła ataku w jego czaszce się podwoiła. Trudno nam powiedzieć, skąd biorą się te ataki, ale...
         Nie mogłam tego dłużej słuchać. Opadłam bezsilnie na plastikowe krzesło niedaleko od sali i ukryłam twarz w dłoniach. Bolała mnie głowa od tego całego zamieszania. Przecież było wszystko dobrze, nie skarżył się na nic. Może to przemęczenie? A co gdyby dostał ataku, gdyby prowadził? O boże...
         - Może się wybudzić, prawda? - Aleksander wciąż prowadził z pielęgniarką rozmowę, jakby był ojcem Eda.
         - Zawsze jest nadzieja. Może się wybudzić za godzinę, za kilka dni, tydzień, parę miesięcy, albo w najgorszym przypadku już nigdy.
         Nigdy.
         Kurwa mać.
         - Jakbyście mieli jakieś pytania to zwracajcie się do jego lekarza głównego - stuk jej obcasów odbijał mi się echem w głowie.
         Olek i Patrycjusz usiedli obok mnie i jeden z nich trącił mnie ramieniem. Podniosłam wzrok i wpatrywałam się bezsilnie w oczy Patrycjusza.
         - Będzie dobrze! Wyjdzie z tego. Umiał się wylizać z najgorszych ran, więc teraz też sobie poradzi - uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach.
         Odwzajemniłam uśmiech i westchnęłam głęboko.
         - Jakieś pytania? - Olek tupał nerwowo nogą i przedrzeźniał głos pielęgniarki. - A może jak wyjść z tej chujowej sytuacji? - patrzył się pustym wzrokiem na drzwi. - No ja pierdole!
         - Mam ochotę sam urządzić mu jakieś prześwietlenie czaszki i przeprowadzić najbardziej zajebistą operację mózgu, aby mu jakoś pomóc - Patrycjusz przeczesał ręką włosy i posmutniał.
         - Ten kutas sam się prosił o śmierć. I proszę bardzo, dowiadujemy się od ratowników, że miał brać leki! A teraz, kurwa, co? - Olek uderzył z całej siły w krzesło obok. - Zostanie warzywem na całe życie?
         Aleksander potrafił idealnie dobrać słowa tak, aby zabolało. Nawet jego samego. Chłopak pochylił się do przodu i oddychał szybko. Sytuacja przerastała nas wszystkich. Powstrzymywałam się jak tylko mogłam, aby nie uronić łez, ale Olek miał totalną rację. A co jeśli się nie obudzi? Co jeśli właśnie tak skończyła się nasza przyjaźń? Co jeśli faktycznie to koniec?
         - To wszystko moja wina. Moja - mówiłam coraz głośniej, dusząc łzy i czując wielką gulę w gardle. - Gdybym nie uciekła, gdybyście nie musieli przez tyle godzin mnie szukać i najeść się niepotrzebnie strachu i stresu, może było by inaczej. Przepraszam, ja... - ponownie ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się jak dziecko.
         Ta sytuacja mnie totalnie przerastała. Czułam się tak cholernie winna temu wszystkiemu. Nie sądziłam, że w trójkę zorganizują prywatną akcję poszukiwawczą, aby mnie odnaleźć. Wyrywali sobie włosy z głów ze zmartwienia, gdy ja piłam ten jebany rumianek z własną matką!
         Aleksander wstał energicznie, uklęk tuż przede mną i położył mi ręce na kolanach.
         - Nie, wszyscy zawiniliśmy. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ciągle dokładaliśmy mu jedynie nowych problemów i teraz wszystko się w nim skumulowało i... - Olek wyrzucił ręce w powietrze, naśladując wybuch. - Wybuchło! - pociągnęłam nosem i starłam łzy z policzków, jednocześnie kiwając głową. Olek znowu miał rację. - A teraz za nasze pieprzone błędy musi cierpieć tamten kretyn. Niezbyt mi się to podoba. Wolałbym leżeć tam za niego.
         Zapadło milczenie. Każdy z nas wolałby być na miejscu Eda, ale tak naprawdę nic nie mogliśmy zrobić. W głowie siedziała mi okropna myśl, że już nigdy nie otworzy oczu. Tych oczu, które ostatnio tak bardzo mi się spodobały.
         - Nie ma sensu tutaj siedzieć - rzekł stanowczo Patrycjusz, przywracając nas do pionu. Wstał i aktorsko położył rękę na sercu, a drugą wskazał na drzwi. - Możemy tutaj zostać na parę dni, ale jak słyszeliśmy, może się nie wybudzić. Rycerze, to jest najgorsza chwila na żarty, ale dołowanie nic tu nie da. Ruszmy zatem do domu ojczystego, zbierzmy dupy w troki i przyjdźmy o świcie tu znowu - oczy miał szkliste, a głos załamany, ale donośny, tak jakby nie wierzył w to, co mówił.
         Usłyszeliśmy oklaski za plecami i okazało się, że jakaś staruszka z różowym balkonikiem przyglądała się temu przedstawieniu. Patrycjusz "nie schodząc ze sceny", ukłonił się teatralnie. Dosłownie po kilku sekundach wkroczył najprawdopodobniej mąż owej kobiety i zażenowany odprowadził żonę do sali.
         Mimo to przystaliśmy na propozycję Patrycjusza. Ostatni raz spojrzeliśmy na śpiącego Eda, który wyglądał tak niewinnie. Odwróciłam wzrok, czując jak kraja mi się serce. Tak samo spokojnie spał, gdy obudziłam się szybciej niż on w tamtym domku noclegowym.

* * *

         Nie pamiętam, kiedy ostatni raz było w tym ogromnym domu tak cicho. Siedzieliśmy w kuchni, gdyż każdy z nas padał z głodu i jedyne na co miałam chęć to babeczki. Nie byłam Alfą i Omegą w kuchni, ale na pewno też nie lewą nogą. Po prostu dzisiejszy dzień dał mi taki wycisk psychiczny, że wątpiłam, czy udałoby mi się zrobić najzwyklejsze w świecie naleśniki. Chłopcy nie mieli nic przeciwko temu, a po samym usłyszeniu nazwy tego wypieku trochę się ożywili.
         - Ed został u ciebie na noc, prawda?
         Zastygłam z blachą w ręce i odwróciłam się niepewnie w stronę Aleksandra. Patrycjusz słysząc to, odłożył telefon na stół i świdrował mnie wzrokiem.
         Znałam to spojrzenie. Byli pewni i zdenerwowani, że się z nim przespałam. Ale się mylili.
         Grubo się mylili.
         - Nie, skąd ten pomysł? - zaczęłam układać kolejno foremki na blaszce, a potem rozlałam w nie słodką masę czekoladową.
         - Z samego rana jechał cię szukać po okolicy. Bardzo się o ciebie martwił - próbowałam nie dać po sobie poznać, jak bardzo czułam się winna temu wszystkiemu. - Mówił nam, że Jess cię porwała i...
         - Nie mów, że u niej był - spojrzałam natychmiast na Olka, a on z obojętną miną patrzył jak wylewam połowę masy poza foremkę. - Cholera... - ponownie skupiłam się na babeczkach.
         - Był.
         Westchnęłam głośno. Tego było już za wiele. Będąc w takim rozdarciu posądzał każdą osobę o moje zniknięcie. Dlaczego tak się martwił?
         - Ale szybko zrozumiał po jakże miłej rozmowie z jego byłą, że szukał w złym miejscu.
         - Dlaczego mi to mówisz? - włożyłam blachę do ciepłego piekarnika i ustawiłam zegar.
         - Żebyś teraz ty opowiedziała nam wszystko z ostatnich dwudziestu czterech godzin w zamian.
         - Cynk za cynk?
         Usiadłam przy stole i złączyłam obie ręce przed sobą. Wahałam się im powiedzieć o nocy, kiedy spaliśmy obok siebie, gdyż mogli uznać to za coś innego. Mogli mnie posądzić o kłamstwo i wcale im się nie dziwiłam, gdyż brzmiało to bardzo dwuznacznie. Ale mimo to opowiedziałam im wszystko. Zaczynając od telefonu Sebastiana do przyjazdu aż pod sam dom z Edwardem. Nie pytali totalnie o nic, patrzyli mi cały czas prosto w oczy i wydawali się dziwnie poruszeni tym co mówiłam.
         - Przykro mi z powodu twojej matki - Olek uśmiechnął się smutno, gdy skończyłam opowiadać.
         Machnęłam ręką i udałam, że niezbyt mnie to obchodzi.
         - Nie nazwałabym ją mamą, ona się do tej roli nigdy nie nadawała.
         - A co z twoim ojcem? Czy on naprawdę jest chory? - Patrycjusz masował okrężnymi ruchami skronie i intensywnie nad czymś myślał.
         - Nie wiem i chyba się tego nigdy nie dowiem - sama nie byłam przekonana, czy powiedziałam prawdę. - Jeżeli udałoby mi się przycisnąć matkę to może...
         - Skoro Sebastian wiedział o kradziejstwie twojej mamy, to czy on nie wie też, co się dzieje z waszym ojcem? - Patrycjusz zaprzestał czynności i spojrzał mi głęboko w oczy.
         Poczułam jak kolejny nóż wbija mi się w plecy tego dnia. Czy mój brat wiedział? To rozwiązanie wydawało się tak banalnie proste, że początkowo chciałam się wyśmiać Patrycjuszowi w twarz, a potem zdawało się do mnie to docierać i tworzyć w idealnie, zjebaną całość.
         Dźwięk minutnika piekarnika, przywrócił mnie do rzeczywistości. Odeszłam błyskawicznie od stołu, chwiejąc się od miliona myśli w głowie i dopiero po chwili dotarło do mnie, że to nie dźwięk z piekarnika, gdyż alarm się powtarzał, tworząc melodię.  Obróciwszy się, zobaczyłam że telefon Aleksandra na stole wibruje i wyświetla się następująca nazwa: SZPITAL.
         Edward się obudził.





Czytaj dalej>>


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 9 - Sekta pluszowych sów

     Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce.      Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu.      Że co?      Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka.      Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?!      Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające.      Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami.      - Kto porwał moich przyjaciół?...

Rozdział 7 - Czerwony rumak

     Siedziałam w domu już którąś godzinę. Nie miałam co robić. Wyszłam z mojego pokoju, który nawiasem mówiąc, chciałam przemalować na inny kolor. Różowy powoli doprowadzał mnie do szału. Następnie ruszyłam korytarzem. Wielkość domu mnie przerażała. Nie sądziłam, że w tak wielkim budynku mieszkają zaledwie trzy osoby! Aktualnie już cztery. Tu mogłoby się pomieścić o wiele więcej ludzi. Ciekawe, czy dostają oferty o organizowanie wesel, domówek, poprawin, chrztów...      Były tutaj jasne oraz kręcone schody na pierwsze piętro, trzy drzwi do pokoju chłopaków, dwa pokoje zostały zamknięte na klucz, łazienka, od niedawna i mój pokój oraz drugie schody prowadzące na górę. Nie chciałam naruszać ich prywatności, więc udałam się po schodach do góry. Wszędzie wszystko było cholernie duże, a ja wydawałam się zagubiona w tym domu. I tak było. U góry znajdowały się dwa pojemne strychy, suszarnia, pralnia, gdzie zapełnione były do pełna aż trzy kosze, łazienka, cztery...

Rozdział 20 - Kapitan czy już nie?

          C.d.                     Po przeprowadzeniu testu "Czy sowy ludzkie też potrafią latać?" wsiedliśmy w trójkę do samochodu i ruszyliśmy na salę bankietową. Najprościej rzecz ujmując, test polegał na tym, że Patrycjusz chwycił za jedną nogę, a ja za drugą i oboje ściągnęliśmy Olka ze schodów na dworze. Oczywiście szarowłosy nie był zadowolony z tego obrotu sprawy, bo najbardziej na tym ucierpiał. Zdałam sobie sprawę, że akurat ze schodów na dworze nie chciałabym spaść, bo obawiałam się, że moja kość ogonowa by tego nie przeżyła.          Reakcja szarowłosego była do przewidzenia. Aleksander leżał obrażony na brzuchu na tylnym siedzeniu. W aucie słychać było jedynie cicho grają muzykę w radiu i wyzwiska skierowanych naszym kierunku ze strony Olka.          - Ej, bro - zaczął pewnie Patrycjusz, który prowadził niemal perfekcyjnie jak instruktor. - A ty i...