Po wysłuchaniu planu Edwarda, który swoją drogą był raczej wymyślony w pośpiechu, byłam jedna pewnego - nie wypali.
- Nie. Ma. Mowy. - założyłam nogę na nogę i złączyłam ręce, aby wyrazić swoją postawą, że nie żartuję. - Jesteś naprawdę chory, Edward. Nikt nie będzie ryzykował.
Ed rozczesał ręką splątane kosmyki włosów, położył łokcie na kolanach i oparł brodę na rękach. Spojrzał mi prosto w oczy i zamilkł. Nieco zdezorientowana nie wiedziałam, co począć, gdyż jego wzrok mnie onieśmielał. Pieprzony urok osobisty.
- Skoro użyłaś mojego pełnego imienia to chyba naprawdę musi być poważnie - uśmiechnął się lekko i posmutniał.
Poczułam, jak się czerwienię i odwróciłam natychmiast głowę. Przegryzłam wnętrze policzka i starałam się myśleć wyłącznie o innym sposobie wyciągnięcia Eda ze szpitala. Najgorsza myśl była taka, że nawet jeśli jakimś cudem udałoby się nam wydostać, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że czarnowłosy znów dostanie ataku i będziemy kolejny raz bezradni.
Po co więc ta ucieczka, skoro za jakiś czas karetka przywiezie go tu z powrotem?
Próbowałam rozegrać to racjonalnie, ale jedynym dobrym wyjściem była dalsza opieka Eda w szpitalu. Lekarze może nie precyzyjnie, ale mniej więcej wiedzieli, jakich leków używać, aby on czuł się lepiej i żeby ataki nie występowały tak często. Dlaczego tak cholernie chciał zrezygnować z darmowej opieki i szansy na wyleczenie?
Drzwi do sali się otworzyły i wparował do środka dość stary lekarz, ale mimo wieku to całkiem szybko zapieprzał w tych swoich drewnianych laczkach. Zapytał o samopoczucie każdej ze starszych pań i skalę bólu od 1 do 10. Uśmiechnięty od ucha do ucha sprawiał wrażenie nawet miłego lekarza z powołaniem. Luknęłam na Edwarda i momentalnie zmieniłam zdanie. Chłopak z całych sił zaciskał pięści i zęby, a wyraz jego twarzy wyrażał tylko jedno - chęć zemsty lub mordu. Lekarz zażartował z jedną z pań i po krótkiej wymianie zdań, spisał do notesu pomiary z komputerów i ruszył w naszą stronę. Miałam wrażenie, że jeżeli nie kabelki od komputerka, to Edward byłby w stanie rzucić się mu do gardła. Uśmiech nie schodził z twarzy lekarza spisując dane z monitora.
- Witam ponownie, Edwardzie. Jak się czujesz obecnie? - odczytując z plakietki nazwisko Krawczyk, myślałam, że wybuchnę śmiechem. Uwaga, uwaga Krzysztof Krawczyk we własnej osobie.
- Wyśmienicie - syknął w odpowiedzi, nie siląc się na uśmiech.
- Skala bólu od 1 do 10? - jego śpiewny ton okropnie mnie śmieszył, bo brzmiał identycznie jak tego piosenkarza.
Dałem ci wiarę, dałem ci spokój, dałem gitarę, dałem samochód. Żony nie dałem, żonę wziąłeś sobie sam...!
- Jedenaście.
Zbyt przesarkazmowana odpowiedź zawisła w powietrzu. Lekarz na chwilę wypadł z równowagi, ale nie skomentował tego. Poprawił biały fartuch i przybrał poważny wyraz twarzy.
- Proszę nie żartować sobie z choroby. Jeżeli faktycznie twoje bóle są na tak wysokim poziomie, to istnieje możliwość, aby przenieść cię do izolatki na oddziale intensywnej terapii - ton jego głosu był zajadliwy, tak jakby toczył walkę z Edem.
Teraz pijesz wino, pijesz aż do dna, późna już godzina, próżno czekasz dnia. Chciałbyś się rozpłynąć, uciec, gdzie się da. Proszę zostań na noc, przyjaźń swoje prawa ma...!
- Chętnie, jeżeli nie będzie pan tam moim lekarzem głównym i nie będę musiał pana oglądać kilka razy dziennie - Edward posłał mu jeden z kpiących uśmiechów.
- Och, wykluczone. Stawiam ponad wszystko na twoje zdrowie - po czym nachylił się nad łóżkiem. - I oczywiście trzymam kciuki, żeby nie spotkało cię to samo, co twoją matkę, smarkaczu - energicznym ruchem się wyprostował i dumny z wypowiedzi pożegnał się z pacjentami i wyszedł.
Aleksander otworzył usta ze zdziwienia, a Patrycjusz wstał wkurwiony z krzesła z zaciśniętymi pięściami, aby przegadać do rozsądku lekarzowi, ale w samą porę Olek pociągnął go za bluzę, aby usiadł z powrotem.
- Jeszcze nam brakuje, żebyś obił mordę lekarzowi - warknął Olek, a sam ledwo kontrolował emocje.
Cóż wypowiedź lekarza zszokowała nas wszystkich i podniosła ciśnienie do skali możliwości.
- Wydaje mi się, że po tym, co powiedział doktor Chuj, jesteś nam chyba winny wyjaśnienia - zaczęłam ostrożnie, patrząc na Eda, ale mimo to nie miałam ochoty zachowywać kultury do per doktora Chujowego Piosenkarza. - Chyba że tylko ja nie rozumiem - przeniosłam wzrok na Olka i Patrycjusza.
Ku mojemu zdziwieniu zamiast przytaknąć głową na znak, że znają tę całą historię, to zaprzeczyli krótkim "nie". Spojrzałam ponownie na Edwarda, a on podrapał się nerwowo po głowie, po czym zasłonił twarz rękoma. Chyba nie była to jednak najbardziej błyskotliwa chwila na takie wyjaśnienia. Widok załamanego faceta tuż przede mną rozkrajał mi serce, ale nie mogliśmy żyć w ciągłej nie wiedzy. Najpierw ogród, a teraz dowiadujemy się, że to wszystko ma ważny wątek z jego mamą.
Już miałam go powstrzymać przed wyjaśnieniami, gdyż rozumiałam, że niektóre rzeczy czasem przemilczeć, albo w ogóle o nich nie mówić. Jednak Ed zaczął cicho, patrząc tępo w pościel. Nie zrozumiałam za wiele, więc usiadłam obok niego, by słyszeć idealnie. Chłopacy przysunęli krzesła najbliżej, jak mogli w stronę łóżka i w takim kółeczku różańcowym zostały ujawnione stare wspomnienia i tajemnice.
Edward mówił bardzo spokojnie, ale było widać, że parę razy chciał uciec od tematu i po prostu nas stąd wyrzucić dla świętego spokoju. Ale się nie poddawał i opowiadał coraz ciszej. Rozpoczął od tego, że z rodzicami i starszą siostrą Magdą mieszkali razem w tym domu, który razem teraz dzielimy. Nie wspomniał o żadnych wesołych chwilach z rodziną ani o tym, jak im się żyło tylko od razu wyrzucił z siebie fakt, że jego mama często miała ten sam problem, co on teraz - mdlała pod wpływem zbyt silnego bólu. Jako dziecko myślał, że to wszystko wina ojca, który okropnie się stoczył, gdy dowiedział się, że jego oczko w głowie, kochana, najwspanialsza, jedyna córka wychodzi za mąż i opuszcza dom (czyt. porzuca ojca). Ed zaśmiał się pod nosem. Jego tata nie mógł przeżyć, że Magda go porzuciła, że go zostawia samego z jego bezużytecznym synem. I żeby w jakiś sposób odreagować zaczął pić. Cholernie dużo pić. Według Eda był to jeden z najbardziej żałosnych powodów do wpadnięcia w alkoholizm, a wraz z alkoholizmem przyszła choroba jego mamy. Początkowo chłopak zakładał, że mama mdlała, przez to, że ojcu zdarzało się ją nie raz uderzyć.
- Jako dzieciak nie rozumiałem wiele rzeczy. Nie rozumiałem, dlaczego tyle pił, dlaczego wyżywał się na mamie, ani czemu tak adoruje moją siostrę - splótł ręce razem, żebyśmy nie widzieli, jak bardzo mu się trzęsą. - Ale jedno wiedziałem od zawsze. Cholernie mnie nienawidził.
Uśmiechnął się smutno, ale ciągnął dalej.
Czarnowłosy jako malec zauważył, że ataki u jego mamy następowały zawsze po kłótni lub po wymierzeniu uderzeń przez ojca. Nadmiar stresu, ból psychiczny i fizyczny oraz opieka nad małym Edem dały jej wyraźne piętno. Aż do momentu, kiedy wylądowała w tym samym szpitalu, w tej samej sali i na tym samym łóżku, które miejsce zajmował aktualnie Ed.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mnie siłą na ring i nokautował bez przerwy. Myśl, że chorowała się na to samo, co najdroższa mu osoba i leżało się na tym samym łożu śmieci, była tak mocnym ciosem, że łzy cisnęły mi się do oczu.
I to ja narzekałam na swojego brata? Na matkę oszustkę? Na nieświadomość o życiu ojca?
Instynktownie i bez wahania przytuliłam do ciebie chłopaka. Sytuacja powinna była wyglądać inaczej - to on powinien wypłakiwać mi się w ramię, a nie ja w jego. Przez chwilę totalnie nie mogłam się uspokoić, a tysiące myśli przenikało mi przez głowę. Nie miałam odwagi zapytać go, co się dalej potoczyło z jego rodziną, ale Ed zaczął załamanym głosem:
- Zmarła na tym łóżku, gdy kończyłem któreś urodziny - objął mnie najmocniej jak potrafił. - Zostawiła mnie z tym skurwielem, który popadł w schizofrenię. Zmarł rok później, bo przedawkował ilość alkoholu. To był piekielny rok. Przychodziłem do domu i za każdym razem słyszałem: " Madziulko, wróciłaś już? To ty? " i za każdym razem rozczarowywał się, gdy mnie zobaczył.
Otwarłam łzy ręką, a mimo to nie potrafiłam powstrzymać płaczu. Nie pamiętałam, kiedy słyszałam równie coś przygnębiającego.
- Moją mamę leczył doktor Krawczyk. Był jej lekarzem głównym - poczułam, jak Ed bezsilnie wtula głowę w moje ramię. Poddał się. - Teraz rozumiecie, czemu tak kurewsko chcę stąd wyjść?
Był dzielny. Tak cholernie dzielny. Nie uronił łzy, mimo że przeszedł tak wiele. Gładziłam go po plecach ręką i szeptałam jakieś pocieszające słowa.
Teraz zrozumieliśmy wszyscy (nawet te głuche babcie, będące świadkami tego zdarzenia). Zrozumieliśmy, że nie możemy pozwolić historii się powtórzyć, nie zapętlić tego samego końca.
Nie słuchać doktora Krawczyka.
Nie dać Edwardowi umrzeć.
Uciec. Natychmiast.
Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce. Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu. Że co? Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka. Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?! Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające. Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami. - Kto porwał moich przyjaciół?...
Komentarze
Prześlij komentarz