Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 35 - Dwa puszczyki

 POV Aleksander


          Co za tępy chuj!
          Tego się po prostu ująć inaczej się nie dało. Oparłem się obiema rękami o drzwi karetki i przeszywałem Eda nienawistnym spojrzeniem.
          Nikt, ale to kurwa nikt, nie będzie mi siostry do łez doprowadzał!
          Ed wytrzeszczył oczy, co na chwilę wyprowadziło mnie z równowagi. Oskarżyłem go bezpodstawnie?
          NEIN!
          Cholera, znowu korzenie niemieckie odzywały się w najmniej oczekiwanym momencie. Dziadku, mógłbyś już przestać mnie nękać, nigdy nie nauczę się tego szatańskiego języka! Ni chuja!
          - Panicznie boję się ciemności i chyba przez was stałam się zbyt wylewna - przeniosłem wzrok na Dominikę, która próbowała go wytłumaczyć.
          - A to dobrze czy źle? - zza moich pleców słychać głupkowaty głos Patrycjusza. - Alek, suń dupę do cholery! - nagle kopnięcie w udo sprawiło, że wtoczyłem się do środka z hukiem.
          Podniosłem błyskawicznie głowę do góry, by zlokalizować, gdzie był ten pingwinowy pomyleniec, ale zaryłem głową o łóżko. Skuliłem się na ziemi i pisnąłem jak godowa foka.
          - Zaprawdę powiadam wam, że z mych rąk dzisiaj zginie śmiercią bolesną Patry-
          - Ktoś idzie! Cicho! - brunet wskoczył do karetki i zatrzasnął drzwi.
          Ten pusty łeb zrobił jeden krok, dosłownie jedno przeciągnięcie butem po ziemi i wyrżnął się jak baran na skarpie, pociągając Edwarda za sobą. Huk był tak głośny, że szumiało mi w uszach.
          Aż dziw, że karetka dalej stoi.
          Patrycjusz zapłakał przeciągle i wymieniał po cichu wszystkie partie ciała, które go zabolały. Edward klął pod nosem jak szewc i trzasnął głucho ręką bruneta po głowie, żeby zamknął pysk. Ale i tak nie zamknął.
          Baba to się musi jednak wygadać.
          Światło rozbłysło w karetce, a drzwi natychmiast się otworzyły. Mina mojego taty była bezcenna.
          - Was gdzieś na chwilę zostawić - pokręcił zrezygnowany głową. - Edward nie świeć dupą w moją stronę! - Ed zwlókł się obolały z ciała Patrycjusza i opadł na łóżko. - Boże, przygnietliście Patrycjusza?!
          - Ale ja jeszcze żyje - podniósł wskazujący palec.
          - To wsuń tą nogę, do cholery! Drzwi nie mogę domknąć!
          Po upływie dosłownie dziesięciu sekund ojciec odpalił silnik, a w środku rozbłysło po raz drugi światło. Podniosłem się obolały z podłogi i tak totalnie przypadkowo zamachnąłem się lekko nogą i uderzyłem w ramię bruneta. Zawył cicho i chwycił mnie za nogawkę, ale na szczęście zdążyłem usiąść obok Eda. Zaczął powoli ściągać mnie w dół, a Edward będąc na skraju cierpliwości, schylił się i trzymając go za bluzkę, zmusił go do siadu. Zadziało się to tak w sowim tempie, że moje sowie oczy ledwo zdążyły zarejestrować tę scenę i to jak w ostatnim akcie Patrycjusz przywalił głową o drzwi karetki.
          On i tak miał w głowie sporo poprzewracane, a teraz będzie miał jeszcze więcej.
          - Siad, kurwa.
          Wkurwiony Ed to taki trener, który nie przyjmuje odmowy, bo inaczej nie dostaniesz smakołyka.
          A Patrycjusz to zły pies.
          Pingwina się wytrenować nie da, nie to, co inteligentne sowy, które są przyjazne, miłe w dotyku, puchate i ich wspaniałych cech nie da się nawet wyliczyć.
          - To, czemu płakałaś? - spytałem wprost Dominiki, która współczująco patrzyła na Patrycjusza.
          - To historia na dłuższą metę - odpowiedziała wymijająco.
          - A ty za pewnie ją już poznałeś - posłałem Edwardowi znaczące spojrzenie, a on odwrócił głowę. - Nie udawaj pipidówo, że mnie nie słyszysz! No, oczywiście, my z tym debilem się nie liczymy! - zacząłem udawać rozhisteryzowaną babę, a Domi przewróciła oczami. - Nawet nie mów! - uniosłem palec do góry, gdy próbowała coś powiedzieć. - Już ciekaw nie jestem.
          - Ale ja jestem! - fuknął Pati.
          - Nie jesteś!
          - Jestem!
          - NEIN!
          Najchętniej przeniósłbym się na miejsce pasażera koło ojca, który chociaż nie ukrywał przede mną tajemniczych historii. Jednakże znałem swój obowiązek i można powiedzieć, że jako jedyny w karetce znałem obszerną kartoteką lekarską Edwarda i dokładny opis jego choroby. Nadmierny stres i wszystkie ostatnie akcje niemalże go zabiły. Zbyt wiele działo się w jego życiu, by móc przejść obok tego ze spokojem. Było to w pełni zrozumiałe. I jako jedyny wiedziałem, jak mu pomóc w razie jego kolejnego ataku, więc nie mogłem ot, tak zostawić tych idiotów.
          A już w ogóle z Patrycjuszem.
          - A wiecie, że niektóre pingwiny, które zostały wyrzucone ze stada albo zostały odrzucone przez partnera połykają bardzo dużą ilość kamyków?
          Policzyłem do trzech, żeby nie chwycić odruchowo czegoś pod ręką i nie rzucić w pusty łeb Patrycjusza, który wciąż opierał się plecami o drzwi. Zadziwiające, że nie czuł strachu przed tym, że drzwi mogą nagle cię otworzyć, a on wpadnie komuś jak kot pod koła.
          - I co? Mają pewnie potem kamienie nerkowe, tak? - zażartowałem, a brunet burknął głośno.
          - Zapewne mają nerki w o wiele lepszym stanie niż twoje, alkoholiku - parsknąłem, ale nic mu na to nie odpowiedziałem. - Chodziło mi o to, że te pingwiny potem rzucają się do wody, aby zanurkować bardzo głęboko i już nigdy się nie wynurzyć. Rozumiecie, jakie to smutne?
          - Puentą jest: "jeżeli nie zabije cię orka, zabij się sam" - ukłoniłem się lekko, a Patrycjusz niemal kipiał ze złości.
          Pozostała dwójka uśmiechnęła się na ten nieśmieszny żart, a brunet udał obrażonego.
          - Głupia sowa.
          - Głupi nielot.
          Uśmiechnąłem się zachęcająco do rozwścieczenia tego kretyna, a on połknął haczyk. Wstał natychmiastowo i ruszył w moją stronę. Zapiąłem pięści i gdy chciał już zadać mi cios, karetka gwałtownie zahamowała, a Patrycjusz poleciał prosto na Dominikę. Rąbnął głową o ścianę, a uderzenie odepchnęło go nieco w tył i kręcił się jak pijany. Siedział na kolanach brunetki, totalnie pozbawiony sił. Głowa zwisała mu za plecami dziewczyny. Przerażona mina Dominiki była nie do opisania, a sama nie wiedziała, gdzie miała trzymać ręce. Pewnie znajdowała się teraz z Patrycjuszem w tak bliskiej pozycji, że nawet Edward mógłby mu pozazdrościć.
          A właśnie, Ed!
          Obróciłem się do niego i bacznie go obserwowałem. Totalnie nie przejął się tym, że wgapiałem się w niego jak zalotnica. Na początku jego oczy rozszerzyły się do tego stopnia, że miał oczy w kształcie pięciozłotówek. Zapewne zdziwiło go nagłe odwrócenie sytuacji. Następnie przez jego twarz przebiegł taki cień gniewu, że zabłysły mu tęczówki. Poniekąd obawiał się, że wymierzony ku mnie cios trafił Dominikę.
          - Pati, żyjesz? - poklepała go po plecach, a Ed napiął wszystkie mięśnie, a żyłki wyraziście ukazały mu się na rękach.
          Brunet jak fantom leżał bezwstydnie na Dominice i naprawdę sprawiał wrażenie nieprzytomnego. Westchnąłem i już miałem zamiar wstać i udzielić temu dzbanowi pierwszej pomocy, gdy Ed ruszył w ich kierunku tak wkurwiony, że najchętniej zmiażdżyłby wszystkie piłki do siatkówki. Dla bezpieczeństwa ich trójki wstałem tuż za nim, żeby nie doszło do większych czynów, a było to trudne w tak małej przestrzeni.
          Ed zwinnie obwinął ręce wokół pasa Patrycjusza i podniósł go, uwalniając Dominikę od prawie osiemdziesięciu kilogramów piór i pustej masy.
          A w następnej chwili podał mi go rąk jak psa i odwrócił się do Dominiki. Patrzyłem na niego wkurwiony,  trzymając na lewej stronie bezwiednie ciało Patrycjusza.
          - Może być mi pomógł z tym śledziem, ha?! - ryknąłem i zacząłem ciągnąć go w stronę rozkładanego łóżka.
          Czarnowłosy dupek jak nigdy nic pochylił się nad siostrą i położył dłoń na jej policzku. Monotonnie pytał, czy wszystko w porządku i czy coś się jej nie stało, czy Pati jej nie uderzył przez to hamowanie. Jezusie słodki, będziesz miał jeszcze sporo czasu, żeby o to zapytać!
          Przewróciłem oczami, widząc, że nie skupiono żadnej uwagi na głównym sprawcą wypadku, jak i głównym poszkodowanym. Dominika dostrzegła, jak się niecierpliwiłem i jak bez powodzenia próbowałem położyć go na łóżku, że przecisnęła się obok Eda i chwyciła za jedną nogę Patrycjusza. Ed szybko poszedł w jej ślady i całą trójką nareszcie udało nam się go położyć.
          Na jego czole pojawiał się wielki krwiak, ale o dziwo nie krwawił w żadnym miejscu. Uderzenie było na tyle mocne, że na chwilę odpłynął. Sprawdziłem oddech oraz tętno, a potem podniosłem mu obie nogi do góry, aby krew spłynęła mu do głowy. W ten sposób szybciej odzyska przytomność.
          I faktycznie po chwili brunet zaczął się wybudzać i natrętnie dotykać czoła. Zapewne siniak pulsował niebłagalnie. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał wprost na Edwarda.
          - A ty to kto?
          Zastygliśmy w bezruchu i z niedowierzaniem patrzyliśmy na bruneta, który zamglonym wzrokiem patrzał na Eda. Kąciki jego ust zaczęły drżeć, a następnie się poddał i zaczął się nieopanowanie śmiać.
          - Wasze miny były bezcenne - otarł łezkę i powrócił do siadu, trzymając się za głowę. - Dasz mi tabletkę na ból głowy, bro? - spojrzał w moją stronę.
          - Dam ci najsilniejszą, jaką mam - odparłem słodko i podwinąłem rękaw. - Wpierdol, cudowny lek na wszystko.
          - Dobra, dobra! Zrozumiałem! Przepraszam, nie chciałem was nastraszyć - zrobił smutną, a następnie dostał płaską ręką po głowie od Dominiki.
          Wszyscy spojrzeliśmy ze zdumieniem w jej stronę, a ona skrzyżowała ręce na piersi i usiadła na fotelu.
          - No co? Tylko mu oddałam.
          Zaśmiałem się w duchu i dosiedliśmy się obok Patrycjusza na łóżku.


* * *


          - Wysiadka, młodzi! Aleksander za mną - rzucił ojciec, po otwarciu drzwi karetki.
          - Zawsze mówi tobie po pełnym imieniu? - zapytała nagle Dominika, a ja wzruszyłem ramionami.
          - Chyba zależy od humoru.
          Patrycjusz wstał energicznie i zatrzymał się na samej krawędzi.
          - ZOBACZCIE, ILE ŚNIEGU!
          Podniosłem się z łóżka i dostałem olśnienia. Cofnąłem się o krok i z impetem uderzyłem barem w jego plecy, przez co został dosłownie wypchany z pojazdu. Spadł wprost łbem w stos śniegu, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
          Ach, jak miło jak karma wraca.
          Wściekły brunet podniósł głowę znad białego puchu i cały się trząsł. Wyglądał jak brzydki yeti.
          - Nie utopiłeś się? - wyskoczyłem z karetki i namierzyłem ojca, by zaraz ruszyć jego śladem. - A no tak, zjadłeś zbyt mało kamyków.
          Obok mnie przebiegło dwóch lekarzy, którzy wzięli od razu pod swoją opiekę Edwarda, który natarczywie ich odpychał. Spojrzałem w stronę szpitala i zauważyłem dwie piękne kobiety biegnące w moją stronę.
          - Oluś! - moja histeryczna matka właśnie znajdowała się trzy metry ode mnie, co znaczy, że syndrom matczyny odpali się za trzy, dwa, jeden... - GDZIE TY DO CHOLERY MASZ CZAPKĘ?! NA GŁOWĘ CI PADŁO?! W TAKIEJ ZIMIE NA CIENKIEJ BLUZECZCE! NO PIĘKNIE! JA Z TOBĄ PO LEKARZACH JEŹDZIĆ NIE BĘDĘ!
          - Nie będziesz jeździć ze mną po lekarzach, bo mam ciebie - rozłożyłem szeroko ręce, a mamie od razu złagodniał wyraz twarzy i mocno mnie przytuliła. - Cześć, mamo.
          Odsunąłem się od mamy i spojrzałem na młodą, czarnowłosą dziewczynę stojącą niedaleko nas.
          - Jak życie, Alicja?
          Dziewczyna, jakby zaskoczona, że ją dostrzegłem, założyła nieśmiało kosmyk włosów na ucho i uśmiechnęła się zakłopotana.
          - Wszystko w porządku. Wyglądasz na zmęczonego - nie potrafiłem zrozumieć, jak odgadła to po jednym krótkim spojrzeniu w moją stronę i dlaczego nagle posmutniała.
          - To przez tą bandę idiotów, a szczególnie przez tamtego pingwiniego czuba - wskazałem palcem na Patrycjusza, który odwrócił się na plecy i zaczął robić aniołka.
          Alicja zakryła usta ręką i zaśmiała się cicho.
          - Do zobaczenia, Aleksander - albo mi się wydawało, ale zrobiła się nagle zawstydzona, gdy wypowiadała moje imię.
          PRZECIEŻ MOJE IMIĘ NIE JEST BRZYDKIE ANI ŚMIESZNE!
          - Pa.
          Zagryzłem wargę, bo stało mi się przykro, że uważała moje imię za śmieszne. Albo za głupie. Albo za odważne, żeby nosił je taki pospolity mięczak jak ja.
          Obserwowałem, jak wraz z moją mamą wraca z powrotem do szpitala, a przed nimi Ed szedł jak na skazanie pod nadzorem dwóch lekarzy. Ku mojemu zaskoczeniu Alicja spojrzała do tyłu przez ramię i posłała mi nieśmiały uśmiech.
          DALEJ KPIŁA Z MOJEGO IMIENIA! CO ZA AROGANCJA!
          - Ale ona jest w tobie zauroczona - głos Dominiki wyrwał mnie z zamyśleń. - Prawie się wyrznęła na schodach, byleby na ciebie spojrzeć.
          Momentalnie przestałem się spinać i dopiero po chwili doszło do mnie, co powiedziała Dominika. Rozszerzyłem oczy i otworzyłem buzię ze zdziwienia. Próbowałem coś wydukać, ale w głowie miałem totalną pustkę i nawet nie wiedziałem, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. Zszokowany po raz ostatni luknąłem na Alicję, która z powagą przytakiwała mojej mamie.
          - Bro, przecież ona totalnie na ciebie leci - cały oblepiony śniegiem Patrycjusz stanął po mojej lewej stronie i trzymał w rękach śnieżki. - Patrz, to ty - podniósł do góry większą śnieżkę. - A to Alicja - uniósł dłoń z mniejszą kulką śniegu i zaczął je do siebie zbliżać, a moje napięcie rosło.
          - ALEKSANDER, ILE MAM CZEKAĆ?! - wrzask ojca na sekundę mnie ożywił, a ja chwyciłem się za głowę i udałem, że nie słyszę tych dwóch swatek.
          - Zapytaj się, czy gdzieś z tobą pójdzie! - dodała motywująco Dominika, a ja rzuciłem jej groźne spojrzenie i pośpiesznie ruszyłem w stronę taty.
          - Koniecznie na jakiś spacer do parku! O! I kup kwiaty! Kobiety lubią zielsko! - Patrycjusz wołał coraz głośniej, a mnie puszczały nerwy i coraz mocniej zaciskałem pięści.
          Cholera, żeby tylko Alicja tego nie słyszała...
          - Spacer jest genialny! Poznacie się bliżej i będziesz wiedzieć, gdzie zaprosić ją po raz drugi!
          Chyba koniecznie muszę podrzucić ten pomysł Edwardowi.
          - Ale musisz wyprać swoją jedyną białą koszulę! Ostatnio znowu ją sobie pożyczyłem i nie pachnie zbyt ładnie!
          - Biała koszula? Zbyt formalnie. Czysta bluza brzmi okej! Tylko nie dresy! Pomyśli, że będziesz kręcić się pod jej blokiem!
          - Wyprostuj plecy jak lecisz na podbój, księciuniu! I nie opowiadaj jej o sowach, bo ją spłoszysz! - oberwałem śnieżką w plecy i momentalnie się zatrzymałem. Obróciłem się powoli w tył i przeszyłem ich wzrokiem. Oboje próbowali powstrzymać się od śmiechu, a Patrycjusz złożył dłonie w kształt ptaka i zaczął poruszać palcami i unosić ręce ku górze. - Bo ją spłoszysz i odleeeeeci!
          Przewróciłem oczami i z rękami w kieszeniach, szedłem śladami ojca, który był już dość poirytowany. 
          Chyba powoli rozumiałem, jak czuł się Ed.


Czytaj dalej>>

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 9 - Sekta pluszowych sów

     Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce.      Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu.      Że co?      Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka.      Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?!      Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające.      Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami.      - Kto porwał moich przyjaciół?...

Rozdział 7 - Czerwony rumak

     Siedziałam w domu już którąś godzinę. Nie miałam co robić. Wyszłam z mojego pokoju, który nawiasem mówiąc, chciałam przemalować na inny kolor. Różowy powoli doprowadzał mnie do szału. Następnie ruszyłam korytarzem. Wielkość domu mnie przerażała. Nie sądziłam, że w tak wielkim budynku mieszkają zaledwie trzy osoby! Aktualnie już cztery. Tu mogłoby się pomieścić o wiele więcej ludzi. Ciekawe, czy dostają oferty o organizowanie wesel, domówek, poprawin, chrztów...      Były tutaj jasne oraz kręcone schody na pierwsze piętro, trzy drzwi do pokoju chłopaków, dwa pokoje zostały zamknięte na klucz, łazienka, od niedawna i mój pokój oraz drugie schody prowadzące na górę. Nie chciałam naruszać ich prywatności, więc udałam się po schodach do góry. Wszędzie wszystko było cholernie duże, a ja wydawałam się zagubiona w tym domu. I tak było. U góry znajdowały się dwa pojemne strychy, suszarnia, pralnia, gdzie zapełnione były do pełna aż trzy kosze, łazienka, cztery...

Rozdział 20 - Kapitan czy już nie?

          C.d.                     Po przeprowadzeniu testu "Czy sowy ludzkie też potrafią latać?" wsiedliśmy w trójkę do samochodu i ruszyliśmy na salę bankietową. Najprościej rzecz ujmując, test polegał na tym, że Patrycjusz chwycił za jedną nogę, a ja za drugą i oboje ściągnęliśmy Olka ze schodów na dworze. Oczywiście szarowłosy nie był zadowolony z tego obrotu sprawy, bo najbardziej na tym ucierpiał. Zdałam sobie sprawę, że akurat ze schodów na dworze nie chciałabym spaść, bo obawiałam się, że moja kość ogonowa by tego nie przeżyła.          Reakcja szarowłosego była do przewidzenia. Aleksander leżał obrażony na brzuchu na tylnym siedzeniu. W aucie słychać było jedynie cicho grają muzykę w radiu i wyzwiska skierowanych naszym kierunku ze strony Olka.          - Ej, bro - zaczął pewnie Patrycjusz, który prowadził niemal perfekcyjnie jak instruktor. - A ty i...