POV Aleksander
Co za tępy chuj!
Tego się po prostu ująć inaczej się nie dało. Oparłem się obiema rękami o drzwi karetki i przeszywałem Eda nienawistnym spojrzeniem.
Nikt, ale to kurwa nikt, nie będzie mi siostry do łez doprowadzał!
Ed wytrzeszczył oczy, co na chwilę wyprowadziło mnie z równowagi. Oskarżyłem go bezpodstawnie?
NEIN!
Cholera, znowu korzenie niemieckie odzywały się w najmniej oczekiwanym momencie. Dziadku, mógłbyś już przestać mnie nękać, nigdy nie nauczę się tego szatańskiego języka! Ni chuja!
- Panicznie boję się ciemności i chyba przez was stałam się zbyt wylewna - przeniosłem wzrok na Dominikę, która próbowała go wytłumaczyć.
- A to dobrze czy źle? - zza moich pleców słychać głupkowaty głos Patrycjusza. - Alek, suń dupę do cholery! - nagle kopnięcie w udo sprawiło, że wtoczyłem się do środka z hukiem.
Podniosłem błyskawicznie głowę do góry, by zlokalizować, gdzie był ten pingwinowy pomyleniec, ale zaryłem głową o łóżko. Skuliłem się na ziemi i pisnąłem jak godowa foka.
- Zaprawdę powiadam wam, że z mych rąk dzisiaj zginie śmiercią bolesną Patry-
- Ktoś idzie! Cicho! - brunet wskoczył do karetki i zatrzasnął drzwi.
Ten pusty łeb zrobił jeden krok, dosłownie jedno przeciągnięcie butem po ziemi i wyrżnął się jak baran na skarpie, pociągając Edwarda za sobą. Huk był tak głośny, że szumiało mi w uszach.
Aż dziw, że karetka dalej stoi.
Patrycjusz zapłakał przeciągle i wymieniał po cichu wszystkie partie ciała, które go zabolały. Edward klął pod nosem jak szewc i trzasnął głucho ręką bruneta po głowie, żeby zamknął pysk. Ale i tak nie zamknął.
Baba to się musi jednak wygadać.
Światło rozbłysło w karetce, a drzwi natychmiast się otworzyły. Mina mojego taty była bezcenna.
- Was gdzieś na chwilę zostawić - pokręcił zrezygnowany głową. - Edward nie świeć dupą w moją stronę! - Ed zwlókł się obolały z ciała Patrycjusza i opadł na łóżko. - Boże, przygnietliście Patrycjusza?!
- Ale ja jeszcze żyje - podniósł wskazujący palec.
- To wsuń tą nogę, do cholery! Drzwi nie mogę domknąć!
Po upływie dosłownie dziesięciu sekund ojciec odpalił silnik, a w środku rozbłysło po raz drugi światło. Podniosłem się obolały z podłogi i tak totalnie przypadkowo zamachnąłem się lekko nogą i uderzyłem w ramię bruneta. Zawył cicho i chwycił mnie za nogawkę, ale na szczęście zdążyłem usiąść obok Eda. Zaczął powoli ściągać mnie w dół, a Edward będąc na skraju cierpliwości, schylił się i trzymając go za bluzkę, zmusił go do siadu. Zadziało się to tak w sowim tempie, że moje sowie oczy ledwo zdążyły zarejestrować tę scenę i to jak w ostatnim akcie Patrycjusz przywalił głową o drzwi karetki.
On i tak miał w głowie sporo poprzewracane, a teraz będzie miał jeszcze więcej.
- Siad, kurwa.
Wkurwiony Ed to taki trener, który nie przyjmuje odmowy, bo inaczej nie dostaniesz smakołyka.
A Patrycjusz to zły pies.
Pingwina się wytrenować nie da, nie to, co inteligentne sowy, które są przyjazne, miłe w dotyku, puchate i ich wspaniałych cech nie da się nawet wyliczyć.
- To, czemu płakałaś? - spytałem wprost Dominiki, która współczująco patrzyła na Patrycjusza.
- To historia na dłuższą metę - odpowiedziała wymijająco.
- A ty za pewnie ją już poznałeś - posłałem Edwardowi znaczące spojrzenie, a on odwrócił głowę. - Nie udawaj pipidówo, że mnie nie słyszysz! No, oczywiście, my z tym debilem się nie liczymy! - zacząłem udawać rozhisteryzowaną babę, a Domi przewróciła oczami. - Nawet nie mów! - uniosłem palec do góry, gdy próbowała coś powiedzieć. - Już ciekaw nie jestem.
- Ale ja jestem! - fuknął Pati.
- Nie jesteś!
- Jestem!
- NEIN!
Najchętniej przeniósłbym się na miejsce pasażera koło ojca, który chociaż nie ukrywał przede mną tajemniczych historii. Jednakże znałem swój obowiązek i można powiedzieć, że jako jedyny w karetce znałem obszerną kartoteką lekarską Edwarda i dokładny opis jego choroby. Nadmierny stres i wszystkie ostatnie akcje niemalże go zabiły. Zbyt wiele działo się w jego życiu, by móc przejść obok tego ze spokojem. Było to w pełni zrozumiałe. I jako jedyny wiedziałem, jak mu pomóc w razie jego kolejnego ataku, więc nie mogłem ot, tak zostawić tych idiotów.
A już w ogóle z Patrycjuszem.
- A wiecie, że niektóre pingwiny, które zostały wyrzucone ze stada albo zostały odrzucone przez partnera połykają bardzo dużą ilość kamyków?
Policzyłem do trzech, żeby nie chwycić odruchowo czegoś pod ręką i nie rzucić w pusty łeb Patrycjusza, który wciąż opierał się plecami o drzwi. Zadziwiające, że nie czuł strachu przed tym, że drzwi mogą nagle cię otworzyć, a on wpadnie komuś jak kot pod koła.
- I co? Mają pewnie potem kamienie nerkowe, tak? - zażartowałem, a brunet burknął głośno.
- Zapewne mają nerki w o wiele lepszym stanie niż twoje, alkoholiku - parsknąłem, ale nic mu na to nie odpowiedziałem. - Chodziło mi o to, że te pingwiny potem rzucają się do wody, aby zanurkować bardzo głęboko i już nigdy się nie wynurzyć. Rozumiecie, jakie to smutne?
- Puentą jest: "jeżeli nie zabije cię orka, zabij się sam" - ukłoniłem się lekko, a Patrycjusz niemal kipiał ze złości.
Pozostała dwójka uśmiechnęła się na ten nieśmieszny żart, a brunet udał obrażonego.
- Głupia sowa.
- Głupi nielot.
Uśmiechnąłem się zachęcająco do rozwścieczenia tego kretyna, a on połknął haczyk. Wstał natychmiastowo i ruszył w moją stronę. Zapiąłem pięści i gdy chciał już zadać mi cios, karetka gwałtownie zahamowała, a Patrycjusz poleciał prosto na Dominikę. Rąbnął głową o ścianę, a uderzenie odepchnęło go nieco w tył i kręcił się jak pijany. Siedział na kolanach brunetki, totalnie pozbawiony sił. Głowa zwisała mu za plecami dziewczyny. Przerażona mina Dominiki była nie do opisania, a sama nie wiedziała, gdzie miała trzymać ręce. Pewnie znajdowała się teraz z Patrycjuszem w tak bliskiej pozycji, że nawet Edward mógłby mu pozazdrościć.
A właśnie, Ed!
Obróciłem się do niego i bacznie go obserwowałem. Totalnie nie przejął się tym, że wgapiałem się w niego jak zalotnica. Na początku jego oczy rozszerzyły się do tego stopnia, że miał oczy w kształcie pięciozłotówek. Zapewne zdziwiło go nagłe odwrócenie sytuacji. Następnie przez jego twarz przebiegł taki cień gniewu, że zabłysły mu tęczówki. Poniekąd obawiał się, że wymierzony ku mnie cios trafił Dominikę.
- Pati, żyjesz? - poklepała go po plecach, a Ed napiął wszystkie mięśnie, a żyłki wyraziście ukazały mu się na rękach.
Brunet jak fantom leżał bezwstydnie na Dominice i naprawdę sprawiał wrażenie nieprzytomnego. Westchnąłem i już miałem zamiar wstać i udzielić temu dzbanowi pierwszej pomocy, gdy Ed ruszył w ich kierunku tak wkurwiony, że najchętniej zmiażdżyłby wszystkie piłki do siatkówki. Dla bezpieczeństwa ich trójki wstałem tuż za nim, żeby nie doszło do większych czynów, a było to trudne w tak małej przestrzeni.
Ed zwinnie obwinął ręce wokół pasa Patrycjusza i podniósł go, uwalniając Dominikę od prawie osiemdziesięciu kilogramów piór i pustej masy.
A w następnej chwili podał mi go rąk jak psa i odwrócił się do Dominiki. Patrzyłem na niego wkurwiony, trzymając na lewej stronie bezwiednie ciało Patrycjusza.
- Może być mi pomógł z tym śledziem, ha?! - ryknąłem i zacząłem ciągnąć go w stronę rozkładanego łóżka.
Czarnowłosy dupek jak nigdy nic pochylił się nad siostrą i położył dłoń na jej policzku. Monotonnie pytał, czy wszystko w porządku i czy coś się jej nie stało, czy Pati jej nie uderzył przez to hamowanie. Jezusie słodki, będziesz miał jeszcze sporo czasu, żeby o to zapytać!
Przewróciłem oczami, widząc, że nie skupiono żadnej uwagi na głównym sprawcą wypadku, jak i głównym poszkodowanym. Dominika dostrzegła, jak się niecierpliwiłem i jak bez powodzenia próbowałem położyć go na łóżku, że przecisnęła się obok Eda i chwyciła za jedną nogę Patrycjusza. Ed szybko poszedł w jej ślady i całą trójką nareszcie udało nam się go położyć.
Na jego czole pojawiał się wielki krwiak, ale o dziwo nie krwawił w żadnym miejscu. Uderzenie było na tyle mocne, że na chwilę odpłynął. Sprawdziłem oddech oraz tętno, a potem podniosłem mu obie nogi do góry, aby krew spłynęła mu do głowy. W ten sposób szybciej odzyska przytomność.
I faktycznie po chwili brunet zaczął się wybudzać i natrętnie dotykać czoła. Zapewne siniak pulsował niebłagalnie. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał wprost na Edwarda.
- A ty to kto?
Zastygliśmy w bezruchu i z niedowierzaniem patrzyliśmy na bruneta, który zamglonym wzrokiem patrzał na Eda. Kąciki jego ust zaczęły drżeć, a następnie się poddał i zaczął się nieopanowanie śmiać.
- Wasze miny były bezcenne - otarł łezkę i powrócił do siadu, trzymając się za głowę. - Dasz mi tabletkę na ból głowy, bro? - spojrzał w moją stronę.
- Dam ci najsilniejszą, jaką mam - odparłem słodko i podwinąłem rękaw. - Wpierdol, cudowny lek na wszystko.
- Dobra, dobra! Zrozumiałem! Przepraszam, nie chciałem was nastraszyć - zrobił smutną, a następnie dostał płaską ręką po głowie od Dominiki.
Wszyscy spojrzeliśmy ze zdumieniem w jej stronę, a ona skrzyżowała ręce na piersi i usiadła na fotelu.
- No co? Tylko mu oddałam.
Zaśmiałem się w duchu i dosiedliśmy się obok Patrycjusza na łóżku.
* * *
- Wysiadka, młodzi! Aleksander za mną - rzucił ojciec, po otwarciu drzwi karetki.
- Zawsze mówi tobie po pełnym imieniu? - zapytała nagle Dominika, a ja wzruszyłem ramionami.
- Chyba zależy od humoru.
Patrycjusz wstał energicznie i zatrzymał się na samej krawędzi.
- ZOBACZCIE, ILE ŚNIEGU!
Podniosłem się z łóżka i dostałem olśnienia. Cofnąłem się o krok i z impetem uderzyłem barem w jego plecy, przez co został dosłownie wypchany z pojazdu. Spadł wprost łbem w stos śniegu, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
Ach, jak miło jak karma wraca.
Wściekły brunet podniósł głowę znad białego puchu i cały się trząsł. Wyglądał jak brzydki yeti.
- Nie utopiłeś się? - wyskoczyłem z karetki i namierzyłem ojca, by zaraz ruszyć jego śladem. - A no tak, zjadłeś zbyt mało kamyków.
Obok mnie przebiegło dwóch lekarzy, którzy wzięli od razu pod swoją opiekę Edwarda, który natarczywie ich odpychał. Spojrzałem w stronę szpitala i zauważyłem dwie piękne kobiety biegnące w moją stronę.
- Oluś! - moja histeryczna matka właśnie znajdowała się trzy metry ode mnie, co znaczy, że syndrom matczyny odpali się za trzy, dwa, jeden... - GDZIE TY DO CHOLERY MASZ CZAPKĘ?! NA GŁOWĘ CI PADŁO?! W TAKIEJ ZIMIE NA CIENKIEJ BLUZECZCE! NO PIĘKNIE! JA Z TOBĄ PO LEKARZACH JEŹDZIĆ NIE BĘDĘ!
- Nie będziesz jeździć ze mną po lekarzach, bo mam ciebie - rozłożyłem szeroko ręce, a mamie od razu złagodniał wyraz twarzy i mocno mnie przytuliła. - Cześć, mamo.
Odsunąłem się od mamy i spojrzałem na młodą, czarnowłosą dziewczynę stojącą niedaleko nas.
- Jak życie, Alicja?
Dziewczyna, jakby zaskoczona, że ją dostrzegłem, założyła nieśmiało kosmyk włosów na ucho i uśmiechnęła się zakłopotana.
- Wszystko w porządku. Wyglądasz na zmęczonego - nie potrafiłem zrozumieć, jak odgadła to po jednym krótkim spojrzeniu w moją stronę i dlaczego nagle posmutniała.
- To przez tą bandę idiotów, a szczególnie przez tamtego pingwiniego czuba - wskazałem palcem na Patrycjusza, który odwrócił się na plecy i zaczął robić aniołka.
Alicja zakryła usta ręką i zaśmiała się cicho.
- Do zobaczenia, Aleksander - albo mi się wydawało, ale zrobiła się nagle zawstydzona, gdy wypowiadała moje imię.
PRZECIEŻ MOJE IMIĘ NIE JEST BRZYDKIE ANI ŚMIESZNE!
- Pa.
Zagryzłem wargę, bo stało mi się przykro, że uważała moje imię za śmieszne. Albo za głupie. Albo za odważne, żeby nosił je taki pospolity mięczak jak ja.
Obserwowałem, jak wraz z moją mamą wraca z powrotem do szpitala, a przed nimi Ed szedł jak na skazanie pod nadzorem dwóch lekarzy. Ku mojemu zaskoczeniu Alicja spojrzała do tyłu przez ramię i posłała mi nieśmiały uśmiech.
DALEJ KPIŁA Z MOJEGO IMIENIA! CO ZA AROGANCJA!
- Ale ona jest w tobie zauroczona - głos Dominiki wyrwał mnie z zamyśleń. - Prawie się wyrznęła na schodach, byleby na ciebie spojrzeć.
Momentalnie przestałem się spinać i dopiero po chwili doszło do mnie, co powiedziała Dominika. Rozszerzyłem oczy i otworzyłem buzię ze zdziwienia. Próbowałem coś wydukać, ale w głowie miałem totalną pustkę i nawet nie wiedziałem, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. Zszokowany po raz ostatni luknąłem na Alicję, która z powagą przytakiwała mojej mamie.
- Bro, przecież ona totalnie na ciebie leci - cały oblepiony śniegiem Patrycjusz stanął po mojej lewej stronie i trzymał w rękach śnieżki. - Patrz, to ty - podniósł do góry większą śnieżkę. - A to Alicja - uniósł dłoń z mniejszą kulką śniegu i zaczął je do siebie zbliżać, a moje napięcie rosło.
- ALEKSANDER, ILE MAM CZEKAĆ?! - wrzask ojca na sekundę mnie ożywił, a ja chwyciłem się za głowę i udałem, że nie słyszę tych dwóch swatek.
- Zapytaj się, czy gdzieś z tobą pójdzie! - dodała motywująco Dominika, a ja rzuciłem jej groźne spojrzenie i pośpiesznie ruszyłem w stronę taty.
- Koniecznie na jakiś spacer do parku! O! I kup kwiaty! Kobiety lubią zielsko! - Patrycjusz wołał coraz głośniej, a mnie puszczały nerwy i coraz mocniej zaciskałem pięści.
Cholera, żeby tylko Alicja tego nie słyszała...
- Spacer jest genialny! Poznacie się bliżej i będziesz wiedzieć, gdzie zaprosić ją po raz drugi!
Chyba koniecznie muszę podrzucić ten pomysł Edwardowi.
- Ale musisz wyprać swoją jedyną białą koszulę! Ostatnio znowu ją sobie pożyczyłem i nie pachnie zbyt ładnie!
- Biała koszula? Zbyt formalnie. Czysta bluza brzmi okej! Tylko nie dresy! Pomyśli, że będziesz kręcić się pod jej blokiem!
- Wyprostuj plecy jak lecisz na podbój, księciuniu! I nie opowiadaj jej o sowach, bo ją spłoszysz! - oberwałem śnieżką w plecy i momentalnie się zatrzymałem. Obróciłem się powoli w tył i przeszyłem ich wzrokiem. Oboje próbowali powstrzymać się od śmiechu, a Patrycjusz złożył dłonie w kształt ptaka i zaczął poruszać palcami i unosić ręce ku górze. - Bo ją spłoszysz i odleeeeeci!
Przewróciłem oczami i z rękami w kieszeniach, szedłem śladami ojca, który był już dość poirytowany.
Chyba powoli rozumiałem, jak czuł się Ed.
Komentarze
Prześlij komentarz