Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 7 - Czerwony rumak

     Siedziałam w domu już którąś godzinę. Nie miałam co robić. Wyszłam z mojego pokoju, który nawiasem mówiąc, chciałam przemalować na inny kolor. Różowy powoli doprowadzał mnie do szału. Następnie ruszyłam korytarzem. Wielkość domu mnie przerażała. Nie sądziłam, że w tak wielkim budynku mieszkają zaledwie trzy osoby! Aktualnie już cztery. Tu mogłoby się pomieścić o wiele więcej ludzi. Ciekawe, czy dostają oferty o organizowanie wesel, domówek, poprawin, chrztów...
     Były tutaj jasne oraz kręcone schody na pierwsze piętro, trzy drzwi do pokoju chłopaków, dwa pokoje zostały zamknięte na klucz, łazienka, od niedawna i mój pokój oraz drugie schody prowadzące na górę. Nie chciałam naruszać ich prywatności, więc udałam się po schodach do góry. Wszędzie wszystko było cholernie duże, a ja wydawałam się zagubiona w tym domu. I tak było. U góry znajdowały się dwa pojemne strychy, suszarnia, pralnia, gdzie zapełnione były do pełna aż trzy kosze, łazienka, cztery pokoje dla gości i mała biblioteczka. Z ciekawości przejrzałam tytuły książek i prawie wszystkie były tematyki kryminalnej, romantycznej lub kulinarnej. Znajdowałam się w owej chwili na parterze, gdzie było o wiele więcej miejsc. Kuchnia, przedpokój, łazienka, znów zamknięte drzwi, schody na dół i ogromny salon. W salonie mieściła się wielgachna kanapa z fotelami z brązowej skóry, meblościanka w kolorze bieli, drewniany, rzeźbiony stół i krzesła, telewizor ponad sześćdziesięciu calowy, PS4, obszerna kolekcja płyt na PS4, kilka białych mebli, które dodawały uroku temu miejscu. Dziwiło mnie, że nigdzie nie było zdjęć. Nawet najmniejszego. Otworzyłam ostatnie drzwi na parterze. Tu był pieprzony basen! Dziwny był fakt, że rolety były zasłonięte, aż po sam dół. W poprzednich pokojach też od południowej strony były zasunięte rolety, tak aby nikt nie mógł zobaczyć ani milimetra. Nacieszyłam się widokiem i zwiedzałam dalej.
     Wyszłam z domu i od razu rzuciła mi się w oczy furtka zamknięta na kłódkę. Moje ciało samo powędrowało w tym kierunku. Ciekawość górą. Nacisnęłam klamkę, licząc na to, że będzie otwarte. Nadzieja matką głupich. Byłam podekscytowana, co może się kryć za tymi metalowymi drzwiczkami. Rozejrzałam się wokoło i nie znalazłam nic, na co mogłabym stanąć. Uniosłam nogę do góry i postawiłam na klamce. Ręce zacisnęłam na górze furtki. Teraz albo nigdy. Odbiłam się od ziemi i cały ciężar przeniosłam na drzwiczki. Coś pisnęło, ale nie tak głośno, aby zejść na bezpieczną strefę. Chwiejąc się, cieszyłam oczy widokiem zza metalowej furtki. Jednak nie było tak nic urokliwego. Spróchniałe kłody drewna, piaskownica, która wyglądała, jakby przeszła atak ognia, drewniana huśtawka była w opłakanym stanie i skrzypiała na wietrze, butelki od różnych alkoholi walały się na całej powierzchni zarośniętego ogrodu. W kącie ledwo zauważyłam pluszowego misia. Nie miał jednego oka. Spojrzałam w górę i odgadłam zagadkę zasłoniętych rolet. Wszystkie okna, które miały chociaż niewielki widok na tę część ogrodu, zasłonięto. Zgadywałam, że to, co się tu przydarzyło, nie było niczym wesołym. Ba, zapewne czymś tragicznym i pamiętliwym.
     Nacisnęłam mocniej nogą na klamkę i znieruchomiałam. Odchylała się, więc nie mogłam z powrotem tym samym sposobem zejść na bezpieczne podłoże. Nie zdołałam zeskoczyć, bo sekundę wcześniej klamka dosłownie się ugięła i wypadła. Zawisłam z nogami i podjęłam decyzję. Po prostu puściłam się w dół i wszystko skończyłoby się z cudownych happy endem, ale nie spostrzegłam szybciej  ostrej końcówki gwoździa, którego gwint wbito z drugiej strony. Moja lewa ręka zjechała po ostrzu od nadgarstka do zgięcia łokcia. Ból sprawił, że nie skoncentrowałam się na odpowiednim lądowaniu i upadłam na tyłek. Czy moja kość ogonowa w końcu nie będzie ofiarą każdego nieprzemyślanego upadku?! Odruchowo zaczęłam masować pośladki i wtedy poczułam, jak szczypie mnie ręka. Błyskawicznie oderwałam ją od masażu i zamrugałam kilkakrotnie. Było źle... bardzo źle...
     Pobiegłam jak ktoś, komu urwano jedną rękę, a mimo to wciąż polował na sprawcę, którego próbował doścignąć. Dlaczego myślę o takich chorych rzeczach? Po prostu biegłam z zaokresowaną ręką do domu. Wbiegłam do łazienki i zauważyłam na grzejniku białe ręczniki. Przecież nie będę brudzić krwią białych rzeczy! Jeszcze pomyślą, że okresu dostałam oraz że rozłożyłam ręcznik na ziemi i popylałam na nim po całym domu. Czerwony rumak.
     Musiałam jakoś zatrzymać krwawienie. Czerwone strużki krwi spływały po całej ręce. Gdyby spojrzeć na to z drugiej strony wyglądało to jakbym się cięła, jak połowa gimbusów. Tak jak mi kiedyś Gabriel powiedział, gdy perfidnie go zdenerwowałam: Tnij się pionowo od nadgarstka, lepsze efekty, a poza tym będziesz kreatywna i wyróżnisz się od wszystkich, którzy tną się poziomo.
     Nigdy nie wierzyłam, że zmądrzeje.
     Gorączkowo szukałam czegoś, czego nie będzie szkoda uwalić. Opłukałam rękę, a ciemna ciecz wciąż wypływała na nowo. I dopiero wtedy ujrzałam moje zbawienie. Srajtaśmę. Chwyciłam pewnie całą rolkę i zaczęłam obwijać ranę papierem w niebieskie chmurki. Czułam się trochę jak Faraon, który kończy swój żywot i muszą przygotować jego ciało, aby włożyć je następnie do sarkofagu.
     Zaczęłam uciskać ranę, a krew szybko przenikała przez trójwarstwowy papier toaletowy (wcale nie odrywałam po kolei każdej warstwy papieru, aby sprawdzić prawdomówność napisu na opakowaniu. Jak widać, jednak się nie pomylili i rzeczywiście były trzy warstwy). Gdy krwawienie ustało, westchnęłam z ulgą i posprzątałam dziką rzeź po sobie. Zsunęłam rękaw bluzy, który zakrył całą ranę. Łazienkę opuściłam w idealnym stanie i udałam się na dalsze zwiedzanie domu.
     Na koniec zostały mi schody w dół, które ciągnęły się w nieskończoność. Na dole było zimno i przede wszystkim ciemno. Po omacku zapaliłam światło. Białe smugi światła rozbłysły i po kolei zapalały się i ukazywały długość korytarza. Po prawej oraz po lewej były drzwi i z punktu widzenia naliczyłam około dziesięciorga wejść. Weszłam do pierwszych przypadkowych drzwi i zauważyłam, że prowadzą dalej do innego pomieszczenia. I tak przechodziłam z jedno do drugiego. Po kilku minutach zatrzymałam się w jednym z pokoi, który wyglądał jak łazienka. Chciałam wyjść z tej piwnicy i udać się do swojego pokoju. Nie lubiłam ciemności. Wolałam nawet najstraszniejsze rzeczy widzieć w dobrym świetle. Zagryzłam wargę i próbowałam wyjść z tego labiryntu. Pierwsze drzwi, drugie, trzecie... I trafiałam w kółko w to samo miejsce przedtem. Czemu ja nie potrafię oddalić się od tej łazienki?! Czy Bóg podpowiada mi, że wkrótce dostanę okres?
     Oparłam się plecami o ścianę i zjechałam po niej. Kurwa, nie wyjdę.
     Wiedziałam, że było to wszystko zbyt piękne. Teraz umrę z głodu w zajebiście ślicznej willi w jebanym kiblu i zapewne odwiedzi mnie krwawa Marry.
     Chciało mi się płakać. Podciągnęłam kolana pod brodę i myślałam. Spokojnie przypomnij sobie, jak tutaj weszłaś. Drzwiami. Tylko czemu wszystkie drzwi są takie same?!
     Nagle mnie olśniło i wyciągnęłam telefon. Boże, moje zbawienie! Wczoraj wpisałam numer Aleksandra i Patrycjusza do telefonu. Napisałam do Patrycjusza.
     
     Do Szlachta: 
     Zgubiłam się...

     Odpisał po kilku sekundach.

     Od Szlachta:
     Na jakiej jesteś ulicy?

     Otwartą ręką walnęłam sobie w twarz. Boże, on nie uwierzy, że zgubiłam się w domu!

     Do Szlachta:
     Jestem w domu...

     Od Szlachta: 
     Huh? Zgubiłaś się w domu?

     Do Szlachta: 
     Tak. Powodzenia w szukaniu, bo ja nie wiem, gdzie jestem

     Jaki wstyd!

     Od Szlachta:
     Zaraz będę, tylko powiadomię Edwarda

     Kim jest Edward?







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 9 - Sekta pluszowych sów

     Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce.      Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu.      Że co?      Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka.      Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?!      Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające.      Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami.      - Kto porwał moich przyjaciół?...

Rozdział 20 - Kapitan czy już nie?

          C.d.                     Po przeprowadzeniu testu "Czy sowy ludzkie też potrafią latać?" wsiedliśmy w trójkę do samochodu i ruszyliśmy na salę bankietową. Najprościej rzecz ujmując, test polegał na tym, że Patrycjusz chwycił za jedną nogę, a ja za drugą i oboje ściągnęliśmy Olka ze schodów na dworze. Oczywiście szarowłosy nie był zadowolony z tego obrotu sprawy, bo najbardziej na tym ucierpiał. Zdałam sobie sprawę, że akurat ze schodów na dworze nie chciałabym spaść, bo obawiałam się, że moja kość ogonowa by tego nie przeżyła.          Reakcja szarowłosego była do przewidzenia. Aleksander leżał obrażony na brzuchu na tylnym siedzeniu. W aucie słychać było jedynie cicho grają muzykę w radiu i wyzwiska skierowanych naszym kierunku ze strony Olka.          - Ej, bro - zaczął pewnie Patrycjusz, który prowadził niemal perfekcyjnie jak instruktor. - A ty i...