Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 16 - Lekarz

        Biało.
        Okropnie biało. Wszędzie biało. Białe ściany, sufity, krzesła i drzwi, kitle lekarzy, spodnie jakiejś babci, torebka przypadkowej pani. Wszystko zlewało się do tego koloru. To przerażające, jaki szok może wywołać zwykła wizyta w szpitalu.
        Niewyczuwalny ból głowy, spowodowany przez obniżenie ciśnienia atmosferycznego, znikł jak mydlana bańka. Mówią, że jeżeli coś cię boli, idź poczekaj na poczekalni. Od razu przejdzie. Podobno strach przez ujrzeniem lekarza i dowiedzenia się o swoim stanie zdrowia jest tak duży, że ból mija. Samo pomieszczenia działa w sposób kojący. Jak widać, działa.
        Usiadłem na plastikowym krześle, które akurat było wolne, bo całą resztę zajęli emeryci lub panie z dziećmi. Jakiś pan trzymał nieduży stos papierów nie w teczce, lecz w zwykłej torbie z biedronki. Pani z dzieckiem, które umiało jedynie siedzieć i się ślinić, nerwowo tupała nogą. Współczułem temu maluchowi, bo musiał wytrzymywać to trzęsienie ziemi spowodowane RLS, czyli zespołem niespokojnych nóg. Nogi tej pani naprawdę były bardzo niespokojne, a dziecko nie narzekało nadmiarem wibracji. Chociaż miałem obawy, że dziecko dostanie jakiegoś wstrząsu albo gdy drgania się nasilą, to uderzy głową o sufit.
        Z drugiej strony pana z torbą z biedronki siedziała ruda kobieta, która miała okulary poza brwiami. Były to ogromne koła ze spiczastymi końcami. Przypomniały trochę te, które zakłada się na występ kabaretowy. A mimo to nie wyglądała w nich źle. Każdy pacjent się wyróżniał na poczekalni. Tylko dwie matki obok siedzie rozmawiały o tym, kiedy ich dzieci zaczęły raczkować lub nawaliły pierwszy raz w pieluchę. Znudzony wymianą zdań tych pań, spojrzałem do góry.
        Biały. Biały sufit.
        Skwasiłem się na samą myśl o tym kolorze. Bardzo go znienawidziłem, wchodząc do tego budynku. Wyprostowałem nogi i złączyłem palce u rąk na klatce piersiowej. I tak siedziałem przez kilka dobrych minut, dopóki nie wyczytano mojego nazwiska. Wstałem leniwie i powędrowałem, będąc blady na twarzy jak trup do pomieszczenia, gdzie przy biurku stał doktor i w ręku trzymał strzykawkę.

* * *

        - Ale ja mam dobrą krew - zapewniałem, a mimo to pani pielęgniarka została nieugięta.
        Po prześwietleniu przeniesiono mnie do innego (też białego) gabinetu i tam próbowano pobrać mi moją drogocenną krew. Przecież mam problem z głową, nie z krwią!
        - Czy pan może dać rękę? - nerwowo marszczyła nos i czekała, aby psiknąć czymś z butelki na moją rękę.
        - A będzie bolało? - zażartowałem, a pielęgniarka prychnęła.
        - Nie, drogie dziecko - powiedziała, siląc się na uśmiech. - Będzie nakurwiało tak jakby ktoś panu przeprowadził operację bez narkozy.
        - Ał - rzekłem zdruzgotany. - Teraz to nawet pani palca u ręki nie pokażę.
        - Chcę twój łokieć - westchnęła i sięgnęła po jakąś butelkę. Czemu ona jest biała?! - Palca to możesz sobie possać.
        - Wolę, żeby to pani trzymała mnie za rączkę.
        - Po prostu daj tę rękę. Przecież nie wyleję z ciebie całej krwi - mruknęła i bez mojej zgody podwinęła rękaw bluzy.
        - A jeżeli pani jest wampirem, a igła to tylko przykrywka? - zapięła mi rękę jakąś klamrą i popryskała substancją z białej butelki.
        Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie i przez moment wydała się rozbawiona. Pokręciła głową i odstawiła butelkę.
        - Jestem pedantką, wolę się nie pobrudzić, gdy jem - oznajmiła. - Temu używam igły.
        - Lubię panią - wyznałem niespodziewanie i spojrzałem na jej BIAŁY kitel. - Pani Małgosiu.
        - Bez wzajemności.
        Chwyciła w rękę igłę i chwilę przy niej majstrowała. Strach panował w moim ciele, a mimo to uśmiechałem się, jakby ktoś podtrzymywał mi patyczkami do szaszłyków kąciki ust ku górze. Nienawidziłem igieł. To stalowe komary. Komary, które nigdy się nie najedzą i chłoną wiele litrów cennej krwi.
        - Zbladł pan.
        - Pani uroda mnie urzekła - wymusiłem się na stary tekst na podryw.
        - Cudownie, patrz dalej, to nie będę musiała podać panu narkozy - po raz kolejny pokręciła głową i przysunęła igłę do żyły.
        - Chciała mnie pani uśpić i wykorzystać?
        - Jaki pan spostrzegawczy - przewróciła oczami. - Uśpić i pobrać krew. Dokładnie o to chodziło - sprecyzowała. - Nie mdlej.
        - Nie będę... - urwałem, gdy poczułem ukłucie. - Jaka pani jest nieczuła!
        - Cicho, bo się nie najem.
        Odwróciłem wzrok od igły i uznałem, że pani Małgosia to jedna z lepszych pielęgniarek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tutaj byłem, ale wtedy były same suki. A to "nie dotykaj tego, bo zepsujesz", "brudzisz tutaj tylko", "pacjentom przeszkadzasz, wyjdź", "to nie twoje, gówniarzu!". Za każdą wizytą to samo.
        - No i już - położyła wacik na małej czerwonej kropce i bez litości przykleiła duży kawał taśmy.
        Przecież jak będę próbował go odkleić to połowę włosów z ręki mi wyrwie.
        - Smacznej kolacji - wymusiłem się na uśmiech i wstałem chwiejnie.
        Pani Małgosia pokręciła głową i wskazała rękę drzwi. Jak miło, że już za mną tęskniła. Pożegnałem pielęgniarkę i musiałem czekać jakąś godzinę na wyniki badań. Ze względu na pewne znajomości dostarczono mi szybciej wyniki, przez co niezmiernie się cieszyłem, że nie będę musiał drugi raz tutaj przychodzić. Nigdy więcej.


* * *

        Zaparkowałem przed rezydencją i zgasiłem silnik. Spojrzałem na wille, która już od kilku lat była w remoncie. Wciąż paliły się światła. Wyszedłem z czerwonego Mercedesa, który nawiasem mówiąc, nie traktowałem jak dziecko czy najważniejszą rzecz na świecie. Dla mnie były to cztery koła i kierownica oraz pożeracz pieniędzy na paliwo. Nic więcej. Nie rozumiałem, jak taki Aleksander, przez trzy dni opłakiwał rysę, którą sam zrobił na bocznych drzwiach szarym audi. Nazywał swoje auto "Pisklęciem". Dlaczego kolor szary? Jego ulubiony kolor sów.
        Podbiegłem do drzwi i zadzwoniłem kilkakrotnie. Wejście otworzyło się dokładnie dziesięć sekund potem.
        - Edward? Co ty tu robisz?! - Jessica zawiązała mocniej pasek szlafroka.
        - Stoję - prychnąłem. - Chyba musimy coś wyjaśnić.
        Jej blond włosy były podkręcone (wiecie na takim patyku się owija, zdejmuje i powstaje takie coś), usta wymalowane czerwoną szminką i powieki pomalowane na czarno, przez co wyglądała jak panda. Puszczalska panda.
        - Muszę gdzieś jechać, więc pośpiesz się, co? - zamknęła drzwi i w puchowych klapkach stała ze mną twarzą w twarz na dworze.
        - Gdzie jedziesz?
        - Nie twoja sprawa - uhuhu, jak groźnie.
        W sumie to nie obchodziło mnie, do kogo jedzie się puszczać.
        - Jess - spojrzała mi prosto w oczy i nerwowo tupała nogą. - Pobiłaś dzisiaj Dominikę.
        - Nie prawda! - oczy miała jak pięciozłotówki. - Nie dotknęłam jej! Sam dzisiaj widziałeś, jak mnie wyzywała na holu!
        Oj, ktoś tu będzie płakał.
        - Nie chrzań - warknąłem. - Chociaż raz możesz nie być zakłamaną pizdą?!
        - Jak możesz! - krzyknęła. - Miej do mnie szacunek, chuju!
        - Jak mam mieć do ciebie szacunek skoro ty siebie sama nie szanujesz?
        Mierzyliśmy się spojrzeniami, dopóki Jess nie zaczęła sztucznie szlochać.
        - Pobiłaś ją.
        - Nie! To nie byłam ja!
        - A kto? Ja?
        Płakała, a mimo to nie rozmywał się jej makijaż. Nie było mi jej żal, byłem wkurwiony, że nie zdołałem ją powstrzymać. Dominika musiała cierpieć przeze mnie. Nie chciałem tego. Nie była niczemu winna.
        - Edward... - jęknęła przez płacz.
        - Nie, posłuchaj mnie. Chcę wiedzieć, dlaczego ją pobiłaś. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, nie pytam się ciebie, czy to zrobiłaś, bo wiem, że to ty. Chcę znać powód. Konkretny.
        - Ale czy ty nie rozumiesz, że nic jej nie zrobiłam?! - uspokoiła się i tym razem z nerwów aż drgała.
        - Kłamiesz. Mów prawdę, do cholery! - podniosłem lekki rękę, chociaż nie miałem zamiaru jej uderzyć.
        Pewnie najpierw by spadła tapeta, potem ona.
        Zamilkła i zacisnęła pięści. Odwróciła wzrok i zagryzła wargę.
        - I co z tego, że ją pobiłam? Niby czemu muszę się z tego tłumaczyć?! Lepiej ty mi wytłumacz, co robiła w twoim domu!
        - Mieszka u mnie.
        Jessica zaniemówiła i znów oblała ją fala złości.
        - Jak to mieszka?! Mnie nie chciałeś, a nieznaną kurwę pod swój dach wziąłeś?! - zrobiła się cała czerwona od zdenerwowania. - Wcale nie żałuję, że jej przyjebałam! Szkoda, że nie poprawiłam!
        - Czy ty siebie słyszysz? Jesteś nierozważna! Napastujesz mnie nie dość w szkole to w domu! Czy ja nie mogę mieć, chociaż dnia spokoju? Dobrze wiesz, że ten związek nie jest czymś stałym, więc nie rób z tego sceny - próbowałem się uspokoić, ale emocje brały w górę. - Jeżeli usłyszę, że chociażby dotknęłaś moją współlokatorkę, to osobiście doprowadzę, abyś stoczyła się na dno. Zrozumiałaś?!
        Nasza kłótnia pewnie mogła trwać jeszcze długo, ale usłyszałem, jak na teren rezydencji wjeżdża samochód. Razem z Jess spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Z białego bmw wyszedł wysoki chłopak. Był ubrany elegancko, ale nie przesadnie, a w rękach trzymał różę i alkohol. Podbiegł w naszym kierunku, nie podnosząc głowy. Jessica stała wryta w ziemię i znów była zszokowana. Mężczyzna podniósł głowę dopiero na schodach i zamarł.
        - Edward? - Kuba poluzował krawat. - To nie tak jak myślisz...
        - Oczywiście, że jest tak, jak myślę. Czy wszyscy musicie kłamać? - ostatni raz spojrzałem na Jess. - Uważam, że u ciebie z szacunku do samej siebie nie pozostało już nic. Pierdolisz się na lewo i prawo. Prędzej papież ogłosi, że jest satanistą niż ty przestaniesz się kurwić.
        Schodziłem po schodach i nie spuszczałem wzroku z Jakuba. Uśmiechnąłem się, przez co Kuba zmieszał się totalnie. Nie ma to jak być kapitanem i każdy boi się, że wydalę go z drużyny.
        - Miłej zabawy.
        Wsiadłem do auta i nie przejmując się aktami ze szpitala na bocznym siedzeniu, pojechałem prosto do domu.


* * *

        Wszedłem do domu i gdy trzasnąłem drzwiami, zamilkły rozmowy w kuchni. Rzuciłem niedbale kurtkę na wieszak i zostawiłem buty, nie wkładając ich do szafki. Chwyciłem teczkę ze szpitala i skierowałem się do pokoju, gdzie przebywali pozostali.
        - Bro? - zapytał Patrycjusz, zanim przekroczyłem próg.
        Zobaczyłem ich wszystkich przy stole, a na środku prezentowała się świeżo upieczona lazania. Z głodu skręciło mnie w żołądku. Dominika akurat rozdawała talerze, a chłopcy nie mogli się doczekać, aby skosztować dania. Odwrócili wzrok w moją stronę i zatrzymali się w bezruchu.
        Podszedłem do stołu i rzuciłem po stole  teczkę, która zatrzymała się przed Aleksandrem. Spojrzał na mnie wymownie, a następnie chwycił przedmiot w rękę.
        - Zjedz z nami - Dominika cofnęła się po jeszcze jeden talerz.
        Miło było słyszeć te słowa. Nie ze względu na głód. Było w tym coś innego.
        - Zrobiłaś to sama? - spytałem.
        - W większości - położyła mi nakrycie, a ja usiadłem. - Pomagali mi - wskazała na chłopaków, a Patrycjusz aż drgnął.
        - Oj, nie słodź - machnął teatralnie ręką, a sam aż urósł od tej wypowiedzi.
        No tak. Zwykle krytykowaliśmy siebie nawzajem. Wcale się nie dziwiłem jego reakcji. Zerknąłem na Aleksandra, który jedyny nie jadł, tylko w skupieniu czytał papiery z teczki.
        Nie interesowały mnie wyniki. I tak kiedyś umrę.
        - O jezu - szepnął Pati. - TO JEST PRZEPYSZNE!
        - Masz talent - skomentowałem, zmuszając się do powolnego jedzenia, bo najchętniej zjadłbym to wszystko w parę sekund.
        - Dzięki, ale mam nadzieję, że umiecie zmywać - spojrzeliśmy na nią pytająco. - Mogę gotować, ale za to wy myjecie.
        - Zgoda - odpowiedzieliśmy, bo to na pewno lepsze niż jedzenie zupek chińskich niemal codziennie.
        Nałożyłem drugą porcję, a Alek dalej nie zaczął jeść swojej. Wzbudził się we mnie strach.
        - Mogę zrobić kalendarz dyżurów - zaproponowała Dominika. - Będzie chodziło w nim o to... - nie dano było jej skończyć.
        - CZY CIEBIE POPIERDOLIŁO?! - Olek wstał i z hukiem walnął rękami w stół. Stał pochylony w moją stronę. - ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ, JAK GŁUPI JESTEŚ?!
        Brunetka siedziała wystraszona, a Patrycjusz odsunął krzesło od stołu i z talerzem w ręce jadł dalej, przyglądając się temu show.
        Przełknąłem jedzenie i skrzyżowałem ręce.
        - Oświeć mnie.
        - Żarty sobie robisz?! Nie czytałeś tego?!  - zacisnął mocno zęby, a ja cieszyłem się, że siedzę po drugiej stronie stołu. Bynajmniej nie mógł mnie teraz uderzyć.
        - Nie.
        Wyglądał na zagubionego.
        - Myślisz, że się nie dowiesz prawdy o swoim zdrowiu? - obszedł stół i stanął tuż przy mnie, a następnie jebnął mnie teczką. - Może jednak warto byłoby to przeczytać! - usiadł z powrotem. - Co mówiłaś o tym kalendarzu, siostrzyczko? - zaczął jeść i wgapiał się zabójczym wzrokiem w moją osobę.
        Nikt nie mówił, że będzie łatwo, prawda?






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 9 - Sekta pluszowych sów

     Przytuliłam głowę do pluszowego misia imieniem Edward. Przekręciłam się na drugi bok, zabierając misia ze sobą. Miałam ochotę wstać, zrobić śniadanie chłopakom i miło spędzić niedzielę, ale uznałam, że jednak mi się nie chce.      Pogłaskałam misia po miękkim futerku. Nie wiedziałam, czy to moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że jego futerko jakby zostało przystrzyżone. Było ciut krótsze niż wczoraj. Chciałam pogłaskać misia za uchem, ale nie było go tam. Zamiast ślicznej mordki poczułam coś na kształt dziobu.      Że co?      Usiadłam na łóżku jak porażona i odskoczyłam od pluszaka.      Co robi w moim pokoju sowa?! Pluszowa sowa?!      Spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że jestem otoczona przez pluszowe sowy, których oczy skierowane były na mnie. Przerażające.      Nagle usłyszałam gorzki głos Aleksandra za drzwiami.      - Kto porwał moich przyjaciół?...

Rozdział 7 - Czerwony rumak

     Siedziałam w domu już którąś godzinę. Nie miałam co robić. Wyszłam z mojego pokoju, który nawiasem mówiąc, chciałam przemalować na inny kolor. Różowy powoli doprowadzał mnie do szału. Następnie ruszyłam korytarzem. Wielkość domu mnie przerażała. Nie sądziłam, że w tak wielkim budynku mieszkają zaledwie trzy osoby! Aktualnie już cztery. Tu mogłoby się pomieścić o wiele więcej ludzi. Ciekawe, czy dostają oferty o organizowanie wesel, domówek, poprawin, chrztów...      Były tutaj jasne oraz kręcone schody na pierwsze piętro, trzy drzwi do pokoju chłopaków, dwa pokoje zostały zamknięte na klucz, łazienka, od niedawna i mój pokój oraz drugie schody prowadzące na górę. Nie chciałam naruszać ich prywatności, więc udałam się po schodach do góry. Wszędzie wszystko było cholernie duże, a ja wydawałam się zagubiona w tym domu. I tak było. U góry znajdowały się dwa pojemne strychy, suszarnia, pralnia, gdzie zapełnione były do pełna aż trzy kosze, łazienka, cztery...

Rozdział 20 - Kapitan czy już nie?

          C.d.                     Po przeprowadzeniu testu "Czy sowy ludzkie też potrafią latać?" wsiedliśmy w trójkę do samochodu i ruszyliśmy na salę bankietową. Najprościej rzecz ujmując, test polegał na tym, że Patrycjusz chwycił za jedną nogę, a ja za drugą i oboje ściągnęliśmy Olka ze schodów na dworze. Oczywiście szarowłosy nie był zadowolony z tego obrotu sprawy, bo najbardziej na tym ucierpiał. Zdałam sobie sprawę, że akurat ze schodów na dworze nie chciałabym spaść, bo obawiałam się, że moja kość ogonowa by tego nie przeżyła.          Reakcja szarowłosego była do przewidzenia. Aleksander leżał obrażony na brzuchu na tylnym siedzeniu. W aucie słychać było jedynie cicho grają muzykę w radiu i wyzwiska skierowanych naszym kierunku ze strony Olka.          - Ej, bro - zaczął pewnie Patrycjusz, który prowadził niemal perfekcyjnie jak instruktor. - A ty i...