Wtyki szpitalne Aleksandra były zadziwiające. W jednej chwili nierealnym wydawała się ucieczka z rąk psychicznego lekarza, a w drugiej już trzymaliśmy w rękach pielęgniarskie fartuchy. Dopinałam w łazience przy lustrze ostatnie guziki fartucha i poprawiłam plakietkę z nazwiskiem pani doktor Chodak. Wyobrażałam sobie, że dzięki jej nazwisku słynęła z zapierniczania po szpitalu albo była jedną z tego typu kobiet, co biega maratony w szpilkach. Nałożyłam maseczkę na nos i usta, aby zminimalizować ryzyko rozpoznania. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z łazienki. Olek stał przy drzwiach, które otwierały się wyłącznie przy użyciu karty. Rozmawiał głośno z jedną z pielęgniarek (pewnie była jedną z przyjaciółek jego mamy) i oboje tworzyli niezłą zasłonę do wywiezienia pacjenta. Kiwnęłam głową jako znak, że czas przejść do dalszej części planu. Olek przeczesał ręką włosy i na ułamek sekundy zmienił ruch dłoni w uniesiony do gór...
Kiedy zapracowany brat w końcu wyjawi, że ma Cię serdecznie dość, to nie zamykasz się w pokoju i nie wypłakujesz 75% wody z Twojego organizmu, tylko rzucasz wszystko, co łączyło Cię z otaczającym miejscem i nie wyjeżdżasz w Bieszczady, ale do innego domu. Domu idiotów. A Ty będziesz jedną z nich.